piątek, 4 marca 2022

Siewierz (a) nie omijaj


SIEWIERZ DAWNIEJ
 
Pierwsza wzmianka pochodzi z 1124 roku, tekst bulli papieskiej wspomina o osadzie z targiem. Pod koniec XII wieku Siewierz należał do książąt śląskich opolsko-raciborskich i już wtedy był siedzibą kasztelani i miejscem handlu. Miasto lokowane prawdopodobnie w 1276 roku, przez księcia opolskiego, Władysława. Wielowiekowa wielkość Siewierza opierała się na dogodnym położeniu geograficznym, na skrzyżowaniu szlaków handlowych. Komory celne siewierska, będzińska i koziegłowska obsługiwały szlak śląsko-ruski, który odgrywał ważną rolę w handlu lądowym szlacheckiej Rzeczypospolitej. W początkach XIII w. Siewierz był już siedzibą kasztelanii, bowiem stare śląskie dokumenty wymieniają nazwiska pierwszych kasztelanów: Jaksę i Wawrzyńca. Co ciekawe, ówczesny gród mieścił się wokół Kościoła św. Jana Chrzciciela, a więc na terenie obecnego cmentarza grzebalnego. Prawdopodobnie w 1241 r. po spaleniu grodu przez Tatarów przeniesiono osadę w dolinę Czarnej Przemszy chronioną rzeką i rozległymi bagnami. Ziemia ta, w okresie rozbicia dzielnicowego, była przedmiotem walk książąt śląskich i małopolskich. To w okolicy Siewierza jedną z potyczek o tron krakowski stoczył przyszły król Władysław Łokietek z księciem Wacławem II Czeskim. Po raz pierwszy terminu Księstwo Siewierskie użyto w 1341 roku. Jakkolwiek, książęta śląscy byli zainteresowani Siewierzem jako miastem handlowym, tak mieli oczywiście własne problemy. Trudno było władać i utrzymywać różne terytoria, stąd książę cieszyński Wacław raz że bezpotomny, dwa z kłopotami finansowymi, sprzedał księstwo siewierskie w dniu 30 grudnia 1443 r. biskupowi krakowskiemu Zbigniewowi Oleśnickiemu. Umowa kupna i sprzedaży wymienia miasta: Czeladź, Koziegłowy i Siewierz. Od tego czasu biskupi krakowscy będą się równolegle tytułować książętami siewierskimi aż do roku 1790, kiedy to na mocy postanowienia Sejmu Wielkiego, księstwo zlikwidowano i przyłączono do Rzeczypospolitej. Księstwo przez wieki nabrało takiego znaczenia, że miało własny sejmik, wojsko szlacheckie, biło własną monetę (dukaty siewierskie), posiadało własne sądownictwo. Sądownictwo na tyle surowe, że porzekadło "Bij, kradnij, zabijaj, Siewierz omijaj" podobno nie wzięło się znikąd. Dość powiedzieć, że za nielegalne schadzki pewnej czarnej piękności ze starostą, ta pierwsza została wyrokiem sądu...zamurowana żywcem w murach Zamku Siewierskiego. 
 
 
Izba Tradycji i Kultury Dawnej - Punkt Informacji Turystycznej
 
Siewierz był liczącym się miastem do połowy XIX wieku, kiedy handel zaczął ustępować miejsca przemysłowi, którego miasto nie miało. Swoje zrobił oczywiście zabór rosyjski, a konkretnie powstanie styczniowe, po którym Siewierz stracił prawa miejskie (1869 r.). W XX wieku miasto, z przerwami wojennymi, powoli stawało na nogi ale nigdy nie odzyskało świetności czasów książęcych. Na szczęście czasy te można dziś zobaczyć w postaci zabytków:
 
RYNEK:
 


 
Wytyczony podczas lokacji miasta w 1276 r., stanowił jego centrum handlowe i polityczne. Od 1523 do 1869 r. na środku Rynku stał ratusz – siedziba władz miasta. Większość zabudowy Rynku do I połowy XX wieku była drewniana, za wyjątkiem ratusza i dwóch kamienic, wzniesionych w XVII i XVIII wieku. Jedna kamienica przypomina fasadą obiekty kwitnącego renesansu. W 2018 roku stanęła tutaj wyjątkowa ławeczka z brązu. To pomnik Stanisława Hadyny oraz Zdzisława Pyzika. Nie bez przyczyny pojawili się w Siewierzu, bowiem to oni rozsławili miasto w całym kraju za sprawą pieśni "Od Siewierza jechał wóz". Hadyna jest jej kompozytorem, zaś Pyzik autorem tekstu. Wykonywał ją przez lata Zespół Pieśni i Tańca Śląsk. Do formacji nawiązuje pobliska  Fontanna z Siewierskimi Pannami z 2009 roku, wykonana przy okazji rewitalizacji głównego placu. Ów panny to kobiety w strojach ludowych, tańczące w rytm wspomnianego utworu Hadyny i Pyzika.
 
 
Siewierskie Panny

Pomnik Hadyny i Pyzika

ZAMEK:
 
 
Front

 

Pierwotny z XIII wieku, był rodzajem grodu kasztelańskiego niźli zamkiem, dopiero na początku XIV wieku biskupi bytomscy rozpoczęli budowę zamku prawdopodobnie jeszcze drewnianego, chociaż są tutaj różne poglądy. Podania mówią, że lokacja miasta i przeniesie osady spowodowała rozbudowę grodu na gotycki zamek, wtedy jeszcze w granicach księstwa bytomskiego. W czasach biskupów krakowskich, zamek zaczął pełnić rolę administracyjnej i politycznej siedziby księstwa siewierskiego. Z ra­cji spra­wo­wa­nych funk­cji koś­ciel­nych i pań­stwo­wych bis­ku­pi nie by­wa­li tu­taj jed­nak częs­to; w ich imie­niu peł­ną wła­dzę nad dziel­ni­cą re­pre­zen­to­wa­li sta­le re­zy­du­ją­cy sta­ro­sto­wie. Mieściły się tutaj siedziby ówczesnych urzędów: starosty, kanclerza i sędziów. W XV w. zamek został rozbudowany na styl rezydencji, pod wpływem kwitnącego w Polsce renesansu. W tym celu wyburzono stołp (wieżę) oraz dobudowano dwa skrzydła. Nie zapomniano jednak o znaczeniu obronnym poprzez budowę wieży ogniowej, barbakanu i murów obronnych, okalających zamek u jego podstawy. Obiekt został przystosowany do wykorzystania broni palnej, na stałe wyposażono go w 10 armat.
 
 
Bok

 
W czasie „potopu” szwedzkiego księstwo było neutralne, jednak jesienią roku 1655 dało schronienie wojskom hetmana Stefana Czarnieckiego. Król szwedzki Karol Gustaw uznał ten fakt za złamanie warunków neutralności i nakazał zajęcie miasta i zamku. Pobyt wojsk szwedzkich spowodował poważne zniszczenia i liczne straty. Po wycofaniu się Szwedów zamek został - w przeciwieństwie do innych "Orlich Gniazd" odbudowany i odnowiony. Tak naprawdę, to dopiero rok 1790 i likwidacja księstwa położyło kres budowli, która opuszczona popadała w stopniową ruinę. Chociaż - patrząc na ruinę - i tak sporo ocalało, co zawdzięczamy pracom konserwatorskim po II wojnie. Dziś zamek można zwiedzać, aczkolwiek ilekroć próbowałem, zawsze "całowałem klamkę" a właściwie łańcuch. Przede mną podejście nr 4.
 
 
Tył
 
Oczywiście ten zamek ma swoją legendę. W murach można spotkać czarną damę, która szuka sprawiedliwości i utraconej miłości. Historia jest doprawdy melodramatycza. Otóż pewien starosta siewierski spotykał się swego czasu z piękną dziewczyną o ciemnej karnacji. Schadzki miały miejsce właśnie na zamku, a wstęp nań dla osób postronnych był wówczas surowo wzbroniony. Poszedł donos do biskupstwa w Krakowie, ci zjawili się potajemnie i nakryli kochanków. Sąd wydał wyrok za naruszenie majestatu księcia. Pół biedy staroście - został wygnany z księstwa, gorzej skończyła czarna piękność - kazano ją zamurować żywcem w murach zamku. Sprawiedliwość rodem z filmu "Układ Zamknięty"...

KOŚCIÓŁ ŚW. WALENTEGO i ŚW. BARBARY

Powstał w 1618 r. na południe od Rynku, na miejscu drewnianej świątyni z XVI wieku. Pełnił rolę kaplicy przy szpitalu i przytułku dla biednych. Został wybudowany staraniem i z funduszy mieszczan siewierskich. W XVII i XVIII wieku w kościele odbywały się sejmiki szlachty Księstwa Siewierskiego aż do 1790 roku. Samodzielna parafia szpitalna istniała do 1840 r., opiekując się położonym obok szpitalem, dziś nieistniejącym. Dla mnie kościółek jest piękny w prostocie i symetrii bryły. Nigdy nie byłem w środku, może za rok w Walentynki się uda, wszak od 2005 roku, w lutym corocznie odbywają  się tutaj obchody patrona świątyni.
 
 
 
KOŚCIÓŁ ŚW. MACIEJA


Powstał w 2 połowie XIII wieku, wraz z lokacją miasta Siewierza. Prezbiterium było wówczas murowane, a nawa drewniana. Kościół był wtedy tylko filią Kościoła św. Jana Chrzciciela. Wraz z przeniesieniem osady na obecne tereny, stał się głównym obiektem sakralnym. Przed 1598 r. drewnianą nawę przebudowano na murowaną. Następnie w latach 1647-1657 staraniem biskupa Piotra Gembickiego, kościół częściowo przebudowano. Obecny kształt świątynia uzyskała w latach 1782-1784, po rozbudowie prowadzonej przez biskupa krakowskiego Kajetana Sołtyka (herb rodowy Sołtyków widoczny do dziś nad wejściem głównym). Przedłużono wówczas kościół w kierunku zachodnim o 5 metrów. Wzniesiono nową, jednowieżową fasadę, zbudowano kruchtę, skarbiec i jedną kaplicę od strony południowej. W wyniku przebudowy kościół otrzymał wygląd barokowo-klasycystyczny. Szkoda, że zamknięty i podziwiać można jedynie z kruchty. Z zewnątrz warto zwrócić uwagę na majestatyczne bramy, w tym jedną Biskupią, pochodzącą jeszcze z XVIII wieku, oraz na parkowe pomniki św. Floriana i św. Jana Nepomucena. Do początku XIX wieku wokół kościoła funkcjonował cmentarz, przeniesiony dekretem władz pruskich za miasto, wokół starego kościoła romańskiego o którym więcej poniżej.
 
 
Jedna z bram bocznych

Widoczny herb Sołtyków z czarnym orłem

Widok z kruchty


KOŚCIÓŁ ŚW. JANA CHRZCICIELA


Jest to jeden z najstarszych zabytków w województwie śląskim i w Polsce. Czołowy przykład architektury romańskiej, czyli kamień ciosany, żadnych zbędnych ozdób - prostota i minimalizm. Wzniesiony został prawdopodobnie ok. 1140 r. przez znanego fundatora kościołów Piotra Własta Dunina. Obecnie obiekt pełni funkcje kaplicy cmentarnej przy cmentarzu parafialnym. Jednak pamiętajmy, że pierwotnie gród siewierski był zlokalizowany właśnie wokół tego kościoła, który kiedyś tętnił zapewne życiem. Kościółek ma wymiary 6 na 9 metrów i jest wysoki na 13 metrów. Przykryty dwuspadowym dachem oraz zaopatrzony w półkolistą absydę.
Posiada wąskie, podobne do strzelnic okna i małe drzwi, przemawiające za obronnym charakterem budowli, która w chwili wojny stanowiła miejsce, gdzie ludność pierwotnego drewnianego grodu mogła się schronić podczas najazdu. W nieznanym czasie romańska budowla sakralna uległa pożarowi, co doprowadziło do zapadnięcia się sklepienia i nadwyrężenia ścian. W takim stanie obiekt pozostawał do roku 1639 kiedy to nieznany fundator ściągnął dach żelazem i wsparł przyporami rozchylone mury, pokrył je dachem, ale zamiast sklepienia położył płaski sufit. Dobudował także kruchtę. W latach pięćdziesiątych XX wieku kościółek przebudowano, przywracając go do pierwotnego stanu – usunięto przypory, pokryto dach gontem, przywrócono należyty sufit. Co ciekawe, podczas prac zabezpieczających kościół całkowicie rozebrano, numerując wcześniej każdy z kamieni. Dzięki temu po zakończeniu działań można było budynek złożyć jak domek z klocków LEGO, kamień po kamieniu. Ponumerowane kamienie można nadal zauważyć we wnętrzu zabytku. Szkoda, że nieczynny.
 
 


ŻUREK i GĘSI

Siewierz to stolica śląskiego żurku. Wydaje mi się, że każdy nawet poza Śląskiem kojarzy słynną buteleczkę. Na bazie zakwasu żurkowego przygotowuje się wykwintną zupę. Podstawą żurku siewierskiego jest zakwas żurkowy, przygotowywany w tradycyjny sposób oraz rosół z podrobów gęsich.

 

 

Siewierz słynie również z gęsi. Na śląskiej wsi mięso drobiowe spożywano okazjonalnie na święta i podczas innych uroczystości. Przeważało mięso gęsie, kacze, rzadziej kurze. Gospodyni chcąc wyposażyć córki w pierzynę, hodowały gęsi, które kolejno ubijały zimą. Gęś była wówczas w pełni spożytkowana. Dziś dobą gęś podaje na różne sposoby Oberża "Złota Gęś", serwująca tradycyjne specjały z Siewierza (żołądki z gęsi, wątróbki gęsie, gęś pieczona w piecu chlebowym, kaczka pieczona, żurek siewierski oraz borówka/brusznica, chleby, domowe wypieki i wędliny). Historia i tradycja tego miejsca sięga 1945 roku. I od tego czasu niezmiennie oferuje swoje siewierskie specjalności wpisane na Listę Produktów Tradycyjnych: żołądki z gęsi, gęś pieczoną w piecu chlebowym, kaczkę pieczoną, żurek, borówkę/brusznicę, smalec i wątróbki gęsie. Jadłem i polecam zarówno gęś w sosie własnym z pajdą czosnkowego chleba, jak i przepyszną kaszankę. Są też słynne lody siewierskie - można kupić na rynku. Moje podsumowanie: Nie bij, nie kradnij i nie zabijaj - Siewierza nie omijaj!

 

Ładna kamienica w Rynku

Źródła informacji: tablice informacyjne przy obiektach, www.siewierz.pl, punkt informacji turystycznej, doświadczenia własne.

Tekst i zdjęcia: Marcin Bareła

poniedziałek, 21 lutego 2022

Częstochowa kulturalna

 


Przed Wami drodzy czytelnicy obiecany już jakiś czas temu wpis o kulturalnej ofercie Częstochowy. A ta, wbrew pozorom jest nader bogata. Jest to kontynuacja wpisu z 2020 roku, który można przeczytać, klikając tutaj: https://kapeluszimapa.blogspot.com/2020/11/aleje-nmp-w-tle-jasna-gora-to-miasto.html

 

Kościół św. Jakuba

Moim zdaniem trzema najważniejszymi instytucjami, przedstawiającymi, kreującymi i promującymi kulturę miasta są: Filharmonia Częstochowska im. Bronisława Hubermana - gdzie oprócz koncertów muzyki klasycznej, występów chórzystów czy pieśniarzy, można posłuchać także gwiazd muzyki pop. Rok temu grała tam choćby Sanah. Ważną instytucją kultury miasta jest  Teatr im. Adama Mickiewicza, promujący sztuki te niszowe, jak i komercyjne - np. słynny Mayday grany przecież w tym roku. Oczywiście Muzeum Częstochowskie, które tak naprawdę scala kilka obiektów, rozsianych po całej Częstochowie, z arcyciekawą Galerią Dobrej Sztuki czy nietuzinkowym Muzeum Archeologicznym na Rakowie. Są inne instytucje, jak Miejska Galeria Sztuki z Kinem Studyjnym OKF „Iluzja", kina, kluby. Trudno by było wszystko tutaj wymienić. Skupię się tylko na wybranych obiektach, którym poświęcę więcej uwagi. Oczywistym jest, że żeby odkryć kulturalnie miasto, trzeba robić to samemu, bo gust gustowi nierówny. 

 

Filharmonia Częstochowska

Teatr im. Adama Mickiewicza


Zaczynam od Muzeum Częstochowskiego, znajdującego się w budynku odnowionego niedawno Ratusza. Można tam, na wystawach stałych zobaczyć dzieje miasta od prahistorii aż do XX wieku. Mamy tutaj m.in. artefakty czasów kultury łużyckiej, przez znaleziska średniowieczne, po okres zaborów i wojen aż do odzyskania niepodległości. Szczerze, brakuje towarzyszącego przewodnika, chociaż trzeba docenić starania (stróża?), który zręcznie odpowiadał na co niektóre pytania. Warto wspiąć na na wieżę ratuszową, by popodziwiać widoki miasta i okolic. Ciekawe są wystawy czasowe, obecnie jest to wystawa banknotów VaBank - banknoty na ziemiach polskich. Polecam śledzić strony internetowe Muzeum Częstochowskiego, celem sprawdzenia tematyki wystaw czasowych.

 



Widoczki z wieży ratuszowej. W tle Bazylika Archikatedralna

 
Jesteśmy w Galerii Dobrej Sztuki, która mieści się w Alejach NMP, w zabytkowej kamienicy zbudowanej w 1875 r. w stylu klasycystycznym. Początkowo była siedzibą duchowieństwa prawosławnego, stąd jej nazwa – Popówka; później domem biskupa rzymskokatolickiego. W latach międzywojennych stacjonowało tu dowództwo 7 Dywizji Piechoty, a po 1945 r. do lat 70. XX w. Powiatowy Sztab Wojskowy. W 1973 r. obiekt przekazano Muzeum Częstochowskiemu z przeznaczeniem na stałą wystawę malarstwa polskiego, prezentowaną do 1996 r. Potem Galerię zamknięto. Po kilkunastoletniej przerwie spowodowanej remontem obiektu i zmianą jego funkcji, wystawa dzieł sztuki polskiej powróciła do Popówki. Od 2013 r. można tutaj zwiedzać stałą wystawę malarstwa i grafiki polskiej zatytułowaną „Sztuka Polska XIX i XX wieku” oraz wystawy zmienne. Ekspozycja prezentuje ok. 100 dzieł z kolekcji częstochowskiego Muzeum. Scenariusz wystawy obejmuje sztukę okresu Młodej Polski oraz twórczość modernistyczną powstałą po zakończeniu I wojny światowej. Wystarczy wspomnieć nazwiska: Malczewski, Wyspiański, Mehoffer, Wyczółkowski i chyba nic więcej nie trzeba dodawać...
 
 



 
 A teraz jesteśmy w Rezerwacie Archeologicznym w dzielnicy Raków. Nowoczesny, aczkolwiek mały pawilon prezentuje fragment cmentarzyska z wczesnej epoki żelaza (ok. 750 - 500 lat p.n.e.) o mieszanym obrządku pogrzebowym szkieletowym i ciałopalnym. Co ciekawe, cmentarz odkryto przypadkiem, przy budowie wiaduktu w ramach Alei Pokoju. Odkryto 85 pochówków, z czego 44 szkieletowe i 25 ciałopalnych. Do grobów składano naczynia ceramiczne, które nierzadko wypełnione były kośćmi zwierzęcymi, co świadczyłoby o próbie zapewnienia ostatniego posiłku osobie udającej się w zaświaty. Wszystkie głowy szkieletów, skierowane były na południe. Znaleziono także gliniane grzechotki, odkryto ozdoby w formie bransolet czy naszyjników. Oprócz bardzo kunsztownych wyrobów ceramicznych, przedstawiciele kultury łużyckiej opanowali trudną i precyzyjną sztukę wyrobu narzędzi z brązu i żelaza. Ciekawostką są dwie bransolety, wykonane z żelaza meteorytowego z dużą zawartością niklu. Na jednej z czaszek widoczne są ślady po trepanacji, co w tych czasach było zabiegiem wręcz epokowym. Uważa się, że pacjent mógł przeżyć zabieg, gdyż widać wokół otworu zrosty bliznowe. Warto zobaczyć.
 
 


Bransolety z przetopu meteorytu


Czaszka po trepanacji

Wstąpiłem jeszcze do Domu Poezji - Muzeum Haliny Poświatowskiej, które znajduje się przy ul. Jasnogórskiej 23. To trochę na uboczu i trzeba być czujnym by nie przegapić budynku, w którym po wojnie zamieszkała rodzina Mygów. Helena Myga (imię zmienione oficjalnie na Halina w roku 1961) urodziła się 9 maja 1935 r. w Częstochowie, przy ul. 7 Kamienic. Miejsce to upamiętnia dziś tablica z wizerunkiem poetki i słowami z jej wiersza. Pod koniec wojny dziewczynka przeszła anginę, która spowodowała ciężką wadę serca (przyczyną było reumatyczne zapalenie wsierdzia). Choroba ta skazała przyszłą poetkę na długotrwałe leżenie w łóżku, na leczenie w szpitalach i sanatoriach. W kwietniu 1954 wyszła za mąż za Adolfa Poświatowskiego, studenta Wyższej Szkoły Teatralnej, również chorego na serce; Adolf zmarł nagle w marcu 1956. W sierpniu 1958, dzięki staraniom profesora Aleksandrowicza z kliniki krakowskiej oraz Polonii amerykańskiej poetka wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie 12 listopada poddana została operacji serca. Zmarła w 1967 r. Jej krótkie acz intensywne życie wyrażało się w twórczości - melancholijnej, głębokiej, przygnębiającej. Ale i pięknej, bo było w niej dużo życiowej afirmacji, dużo zachwytu nad pięknem tego świata. Halina wiedziała, że czasu nie zostało jej wiele i pozostawiła w krótkim czasie bogatą kolekcję poezji.

Młoda Halina
 
Częstochowa to słynne miejskie festiwale, m.in. „Aleje – tu się dzieje!” czy Częstochowska Noc Kulturalna. Wiele spośród realizowanych przedsięwzięć wykracza swym zasięgiem poza obszar lokalny, promując miasto daleko poza jego granice. Są to takie wydarzenia jak: Festiwal Wiolinistyczny im. Bronisława Hubermana, Międzynarodowy Festiwal Muzyki Sakralnej „Gaude Mater”, cykl JAZZtochowa, Festiwal Jazzu Tradycyjnego HOT JAZZ SPRING, Festiwal Frytka OFF-jazd, Festiwal Retro Częstochowa, Dni Europejskiej Kultury Ludowej, Międzynarodowe Biennale Miniatury, Ogólnopolski Konkurs dla Młodych Malarzy im. Mariana Michalika, Triennale Sztuki Sacrum, Międzynarodowy Salon „Martwa natura w fotografii”, Międzynarodowy Konkurs Cyfrowej Fotokreacji CYBERFOTO. Już parę lat wybieram się na Frytkę Off. Może w tym roku się uda...
 
Tekst i zdjęcia: Marcin Bareła

czwartek, 10 lutego 2022

Historie i Legendy lokalne: Mirów, Łutowiec, Kotowice

 


Główną motywacją do napisania tego posta była arcyciekawa książka autorstwa Tomasza Baryły i Józefa Suchana: "Historie Lokalne na Jurze Krakowsko - Częstochowskiej", wydane w dwóch tomach. Książki zawierają opisy miejsc wokół Mirowa, Kotowic i Łutowca, z którymi związane są - często straszne - historie. Serdeczne podziękowania składam Tacie autora, Panu Stanisławowi Baryle, z którym miałem również przyjemność rozmawiać w jego przytulnej chacie w Mirowie i który skomentował niektóre wydarzenia opowiedziane w książce. Zapraszam do lektury.

 

Skały w Łutowcu

 

EPIDEMIA TYFUSU PO I WOJNIE ŚWIATOWEJ:

Przekazy mieszkańców tych ziem wspominają, że w trakcie I wojny światowej i po niej było mnóstwo ciał zabitych żołnierzy. Należy bowiem pamiętać, że na teren Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej był areną frontu gdzie (jeszcze) carska Rosja prowadziła natarcie na zachód przeciwko tzw. państwom centralnym (Niemcy, Austro-Węgry). W związku z walkami okoliczne pola usłane były trupami, których zakopywano często na miejscu, płytko, usypując prowizoryczny kopiec. Tuż po wojnie ekshumowano ciała i niedaleko strażnicy w Łutowcu zorganizowano tymczasowy cmentarz. Zresztą nie tylko tam. Cmentarze wojenne były też m.in. w Przewodziszowicach, Ludwinowie, Morsku czy Podgaju. Te cmentarze w okresie międzywojennym, w ramach tzw. komasacji zostały zlikwidowane, a kości przeniesiono do Kotowic, gdzie do dziś stoi jeden z największych tego typu cmentarzy na Jurze. A ilu ciał nigdy nie odnaleziono - zapewne mnóstwo. Odwiedziliśmy cmentarz w Kotowicach. Dziś spoczywa tutaj dokładnie 1469 poległych różnych narodowości w czasie Wielkiej Wojny.

 

Cmentarz wojenny w Kotowicach

Większość krzyży jest drewnianych

Oryginalne kamienne nagrobki, przeniesione z Łutowca


Jednak zanim szczątki doczekały godnego pochówku, jak wspomniałem ciała chowano byle gdzie i płytko, co powodowało że wody opadowe wymywały je i zatruwały wody gruntowe, studnie i inne punkty czerpania wody. Stąd epidemia tyfusu, która przetoczyła się przez te tereny i pochłonęła sporo ofiar.

II WOJNA ŚWIATOWA NA JURZE:

Jura była miejscem granicznym między ziemiami polskimi wcielonymi do III Rzeszy, a tzw. Generalnym Gubernatorstwem, czyli tworem niemieckim, który miał koncentrować polską siłę roboczą. Większość terenów Wyżyny KC znalazła się w GG. Granica przebiegała na zachodnim skrawku Jury, mniej więcej wzdłuż obniżenia Górnej Warty, w kierunku Ogrodzieńca i dalej na Olkusz. Bardzo częstym i ryzykownym jednocześnie zajęciem ludności był szmugiel artykułów przez granice, szczelnie pilnowane przez straż niemiecką. Ale głód był silniejszy od ryzyka, z terenów III Rzeszy można było zdobyć wiele niedostępnych w Guberni artykułów, jak mięso czy tytoń. Wiele osób przypłaciło próbę przemytu życiem, ale bardzo często na szmugiel wysyłano dzieci, gdyż im Niemcy najczęściej byli skorzy darować życie, czasem wymierzając jedynie mniej lub bardziej dotkliwe kary cielesne. Ale i z tym było różnie. Jedną z "pamiątek" wojny jest budynek świetlicy w Parkoszowicach, gdzie był dawniej budynek żandarmerii niemieckiej. Zdjęcie poniżej.

 


Coraz mniej jest osób, które pamiętają te mroczne czasy, jednak znalazłem w okolicy pewną staruszkę, która ze łzami w oczach zaczyna opowiadać:

- Okropne to były czasy (długa przerwa i szloch). Czasy głodu i nędzy. Mój Ojciec miał furmankę, to Niemcy kazali mu wozić się do Zawiercia i dalej na Śląsk. Pamiętam, kiedy Tata zachorował, miał stawiane bańki, to jak Niemcy wpadli to zaczęli go kolbami karabinów okładać, a przecież on taki lichy był. Myśmy siedzieli wtedy pod stołem ze strachu. Były łapanki uliczne, bo każdy od pewnego wieku musiał pracować. Chcieli mnie wywieźć do Warszawy na roboty, ale załatwili mi lewe papiery i poszłam do pracy do Zawiercia, do fabryki bawełny. Tata wojnę przeżył.

 

Jedna z wielu pamiątek II wojny: tzw. Kochbunkier Żarki

 

Książka Tomasza Baryły wspomina, że wyzwalali ten teren Rosjanie, latali nisko samolotami i strzelali z działek samolotu do Niemców. Przy przechodzeniu frontu i jedni i drudzy bezlitośnie wyjadali miejscowym co tylko się dało: ziemniaki, zboże, zwierzęta tak, że ci sami organizowali schowki przetrwania. Byli także żołnierze, którzy dzielili się żywnością (jeśli takową mieli). Mieszkańcy wspominają radzieckie katiusze, wydające przy wystrzale charakterystyczny gwizdający dźwięk. Dzisiaj, mimo że minęło tyle lat, pamięć starszych mieszkańców jest wciąż żywa, a rana przeszłości się nie zagoiła i wciąż boli. Nie zadręczałem więc starszej Pani zbędnymi pytaniami, bo widać wyraźnie, że tamte czasy przeżywa nadal mocno.

W publikacji możemy przeczytać o partyzantce, która w czasie wojny również na terenie Jury działała nader sprawnie. Tereny leśne i polne, o nieregularnym ukształtowaniu powierzchni sprzyjały konspiracyjnej działalności. Największą organizacją II wojny była Armia Krajowa. Partyzanci byli w każdej wsi. Jak się porozumiewali, by nie zostać zdemaskowanym przed Niemcami? Wysyłano zwiad, który w dzień przenosił meldunki – wiadomości. Te, zapisane na kawałku papieru były zwijane i wkładane do elastycznych wkładów długopisowych. Te zaś chowane były w...odbycie, bo przy ewentualnej kontroli żandarmi niemieccy sprawdzali różne miejsca, ale nie odbyt. Spotkania partyzanckie odbywały się nocą, na furmankach i bez świateł. Partyzanci często zabierali ludziom konie i żywność, ale te pierwsze z reguły zwracali, drugie rzadko.

TAJEMNICZE ZJAWISKO W ŁUTOWCU - ŚWIECZNIK:

 

Skały Łutowskie

Pozostałości Strażnicy. Miejsce nadal kusi poszukiwaczy skarbów

Przenosimy się do czasów powojennych. W książce czytamy, że po II wojnie światowej aż do końca lat 60. w okresie letnim i jesiennym można było w okolicy Łutowca zaobserwować dziwne zjawisko świetlne, przez mieszkańców zwane Świecznikiem. Mieszkańcy, wracający do domów wieczorem i w nocy np. po pracy, mieli przez lata obserwować dziwne punkty świetlne koloru białego do żółtego, które przemieszczały się szybko na wysokości 1.5 do 3 metrów. Mieszkańcy okolicy przypisywali tajemniczemu światłu atrybuty boskie, modlono się do światła. Próbowano naukowo wytłumaczyć występowanie światełek, które miała sprowadzić armia radziecka, która "wyzwalała" te tereny z końcem II wojny. Ta wg ocen przywiozła ze sobą azjatyckiego świetlika – czyli chrząszcza, który świeci w nocy. Czy jednak tajemnicze światło to zwykły robaczek świetlik, czy jednak nieziemski i niewytłumaczalny łutowski „Świecznik” – do dziś nie wiadomo. Pytam o zjawisko dwie mieszkanki Łutowca:

- Świecznika pamięta moja babcia. Ale według jej przekazów, światło mogło mieć źródło jako efekt uboczny wytopu złota, które było w tych okolicach znajdowane. Należy pamiętać, że tutaj był cmentarz wojenny, a także prawdopodobnie cmentarz żydowski. Te ziemie skrywają pewnie wiele skarbów. Według jej relacji, złoto znajdowano tutaj, niedaleko Strażnicy w Łutowcu jeszcze 15 lat temu. Do dziś są tutaj dzikie wykopaliska poszukiwaczy skarbów. Miła pani wskazała mi miejsce po świeżych wykopach i rzeczywiście w jednym miejscu znajduje się dosyć regularny "dołek". Zdjęcie poniżej.

 



Inna mieszkanka wskazywała, że Świecznik niekoniecznie związany był ze złotem, lecz mógł być niewytłumaczalnym zjawiskiem a światełko miało wskazywać ludziom drogę. Przecież nocą okolicę spowijały w tamtych czasach całkowite ciemności, więc Świecznik miał być tym "dobrym" światłem. 

 

Łutowiec
 

KAPLICZKA STRACHU W MIROWIE:

Na drodze Mirów – Niegowa, tuż przed zjazdem do Łutowca znajduje się zabytkowa kapliczka. Miejsce owiane jest legendami. Według jednej z nich, w najdłuższą noc w roku, podczas bezchmurnego nieba i przy pełni księżyca, cień rzucany z wieżyczki kapliczki w stronę Niegowy daje wskazówkę, gdzie może być miejsce zakopania skarbu. Dlatego poszukiwacze skarbów wielokrotnie przekopywali teren za i tuż przy kapliczce, aż na przełomie lat 70 i 80. część ścian zapadła się i trzeba było całość odbudowywać. Druga z legend mówi, że na terenie wokół kapliczki straszy. Relacje mieszkańców mówią o nieprzyjemnych odczuciach, towarzyszących przechodzeniu nieopodal tego miejsca. Gdy dwóch z nich ścinało w pobliżu sosnę, tuż przy kapliczce, wg opisu w książce „coś ich trzymało – nieznana siła”. W 1945 roku w pobliżu kapliczki zostało pochowanych kilku Niemców. Inny Niemiec, wg świadków miał schronić się w obiekcie przed radzieckim ostrzałem z działek samolotowych, ale i tak zginął tuż przy kapliczce, od kul piechoty. Kapliczka stoi do dziś w tym miejscu.

 

Słynna kapliczka
 

O przeżyciach własnych, związanych z kapliczką opowiada Pan Stanisław Baryła, syn Tomasza, autora książki:

Lata 60. Po zabawie idę do Mirowa, godzina około 3 w nocy, chyba pełnia bo widno. Podchmielony idę sobie spokojnie, mam lampkę ale nie świecę, bo księżyc  mocno świeci i odbija światło w śniegu tak, że wszystko widać. W drugiej ręce mam złożony scyzoryk do rękawa kurtki.  Idę w kierunku kapliczki, nie boje się niczego, ale nagle skórę mi zdziera, jakby "na igłę", czapkę mi podnosi jakby włosy chciały stanąć dęba. Zaczyna mi się robić ciepło, mijam kapliczkę, przeżegnałem się, potem to wszystko mija. Tutaj sąsiadki mąż pracował swojego czasu w GS-ie. Duży chłop, dwa metry miał. Wracał swojego czasu z roboty późno w nocy, jesień była. Idzie nieopodal kapliczki, a tu jeden wróbel, drugi wróbel, trzeci wróbel. I nagle czuje, że czapka z głowy mu schodzi, włosy stają dęba. Żegna się i coś widzi - jakby końskie kopyta, łeb niby z rogami. Potem, podchodząc bliżej zamku patrzy, a tu jak coś strzeliło, to myślał że zamek się zawalił. Przyszedł do domu cały blady. Żona go pyta: co ci się stało? - Powiem Ci jak dojdę do siebie - odpowiedział jej.

Nie mogłem się powstrzymać i sam sprawdziłem tajemniczą kapliczkę, która jest niemym świadkiem historii tych ziem. Obszedłem ją kilka razy. Może nie czułem gęsiej skórki, ani żadnego mrowienia ale czułem się jakiś taki słaby - ale to może z powodu głodu, bo już wcześniej mnie trochę ssało w żołądku...a może nie? Można sprawdzić samemu, to tuż przed zjazdem z Mirowa na Łutowiec.

 

Za kapliczką znajduje się zjazd na Łutowiec


CZARNY PIES NA CZARNYM KAMIENIU

 

DW Żarki - Niegowa i okolice Czarnego Kamienia


Czarny Kamień to fragment lasów i pól przy drodze Żarki – Niegowa. Popularne miejsce grzybiarzy miało być swego czasu miejscem występowanie dużego czarnego psa z wielkimi ślepiami. Wg. relacji mieszkańców pies miał stać nieruchomo, nie szczekał i nie gonił. Nic więcej nie wiadomo o tajemniczym zwierzęciu, być może ludzie widzieli po prostu dużego wilka, a te obserwowano na tych terenach wielokrotnie. Może widzeniom czarnego psa pomagała gorzałka, pita wtedy często i gęsto. A może nie? Na Czarnym Kamieniu jako grzybiarz bywałem wielokrotnie i nigdy nie zdarzyło mi się spotkać żadnego psa. Dziś jeszcze raz odwiedziłem to miejsce, w którym jest jednak pewna aura tajemniczości: las sosnowy miesza się z bukowym, który rośnie na dosyć stromych pagórkach. Nie wiem, czy nie najbardziej straszą tutaj jednak śmieci. 

 

Las jest z pewnością klimatyczny
 

WIELKI POŻAR MIROWA

 

Mirów, ściana lasu to miejsce, gdzie w 1958 roku wybuchł wielki pożar


2 maja 1958 roku miał miejsce wielki pożar, który strawił większość z ówczesnych zabudowań wsi. Domy w większości były drewniane i kryte słomą. Przyczyną pożaru miało być ognisko, rozpalone tego dnia przez dzieci. Niestety, pech chciał 2 maja 1958 roku wiał silny wiatr, który błyskawicznie roznosił iskry i palące się fragmenty słomy. Na miejsce przyjechała lokalna straż pożarna konna z małą pompą ręczną bez zbiornika, jednak jedyna w okolicy studnia była przez szalejące płomienie praktycznie niedostępna. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Pożar spowodował zniszczenie większości zabudowy wsi. Mieli szczęście nieliczni, posiadający dom z kamienia albo cegły ale takie były wtedy rzadkością. Na miejsce z czasem dotarło wojsko z pomocą w postaci namiotów, żywności. Wioskę zaczęto odbudowywać i z czasem Mirów stał się – jak za Kazimierza Wielkiego – ze wsi drewnianej wsią murowaną.

 

Pan Stanisław Baryła i jego klimatyczna chata
 
Opowiada Stanisław Baryła:

W ciągu dosłownie 20 minut spaliło się tutaj w Mirowie dokładnie 146 budynków. Przetrwały tylko te zabudowania, które nie były w tej zwartej zabudowie, te na uboczu. Jak do tego doszło? Dzieci bawiły się zapałkami, napaliły ogień i od tego ognia zajęła się stodoła a potem to poszło z domu na dom, bo wtedy te domy były drewniane i kryte słomą i stały jeden przy drugim . Zaczęli tą stodołę gasić a tu już ostatni dom na końcu wsi się palił, tak szybko to szło. Ponieważ wiał tak silny wiatr, iskry i kawałki palącego się siana leciały aż na Zdów i Bobolice. Jedna ofiara śmiertelna była - moja babcia. Nie zdążyła wyjść z domu, chociaż ja nie pamiętam tamtejszych okoliczności. Ja wtedy byłem w czwartej klasie szkoły, w dniu pożaru akurat pasłem gęsi. Spaliły się wszystkie moje rzeczy, łącznie z zeszytami szkolnymi, pamiątkami. Ocalało tylko to, co miałem na sobie. Spaliło się wtedy wiele zwierząt gospodarskich - krowy, owce. Smród był nie do opisania. To był dla nas koniec świata...Mieszkaliśmy wtedy na rogu, naprzeciwko kapliczki. Oprócz pożaru były dwa duże wybuchy - w jednej ze stodół wybuchła beczka smoły, w drugim budynku wybuchły podkłady kolejowe.

 

Pan Stanisław pokazuje miejsce, gdzie w 1958 r, stała studnia, skąd czerpano wodę

 Jak ludzie radzili sobie po pożarze?

A po pożarze przez jakiś czas miejscowi mieszkali w namiotach, które przywiozło nam wojsko. My w namiocie mieszkaliśmy od maja do października, aczkolwiek ja tydzień spałem u siostry w Kotowicach, a rodzice w okolicy bo gadzina była i trzeba było się zająć. Akurat nam zwierzęta się nie spaliły, bo chlew murowany był. W tym czasie budowaliśmy ten dom, następnie przenieśliśmy się tu, gdzie obecnie rozmawiamy. Wprowadziliśmy się tutaj dokładnie 13 grudnia. Pierwszą noc to myślałem, że ja śpię w pałacu. Na budowę nowego domu dostaliśmy z tytułu tzw. asekuracji (ubezpieczenie) 30 tys. i kolejne 30 tys. to była pożyczka, ale trzeba było mieć dwóch żyrantów. Do dzisiaj, jak słyszę odgłosy syren alarmowych, to jestem w stanie odróżnić, skąd dany sygnał pochodzi - czy to straż z Niegowy, Jaworznika czy z Żarek. Syrena potrafi obudzić mnie w nocy.

Pan Stanisław był tak miły, że pokazał mi ocalałe z pożaru budynki, które były wtedy poza zwartą zabudową. Jest jeszcze jedna pamiątka tamtych czasów: fragment oryginalnego ganku. Zdjęcia poniżej:

 

Ocalały z pożaru dom w oryginalnej bryle

Fragment ganku starego domu, który też wtedy ocalał
 

Teskt i zdjęcia: Marcin Bareła