czwartek, 10 lutego 2022

Historie i Legendy lokalne: Mirów, Łutowiec, Kotowice

 


Główną motywacją do napisania tego posta była arcyciekawa książka autorstwa Tomasza Baryły i Józefa Suchana: "Historie Lokalne na Jurze Krakowsko - Częstochowskiej", wydane w dwóch tomach. Książki zawierają opisy miejsc wokół Mirowa, Kotowic i Łutowca, z którymi związane są - często straszne - historie. Serdeczne podziękowania składam Tacie autora, Panu Stanisławowi Baryle, z którym miałem również przyjemność rozmawiać w jego przytulnej chacie w Mirowie i który skomentował niektóre wydarzenia opowiedziane w książce. Zapraszam do lektury.

 

Skały w Łutowcu

 

EPIDEMIA TYFUSU PO I WOJNIE ŚWIATOWEJ:

Przekazy mieszkańców tych ziem wspominają, że w trakcie I wojny światowej i po niej było mnóstwo ciał zabitych żołnierzy. Należy bowiem pamiętać, że na teren Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej był areną frontu gdzie (jeszcze) carska Rosja prowadziła natarcie na zachód przeciwko tzw. państwom centralnym (Niemcy, Austro-Węgry). W związku z walkami okoliczne pola usłane były trupami, których zakopywano często na miejscu, płytko, usypując prowizoryczny kopiec. Tuż po wojnie ekshumowano ciała i niedaleko strażnicy w Łutowcu zorganizowano tymczasowy cmentarz. Zresztą nie tylko tam. Cmentarze wojenne były też m.in. w Przewodziszowicach, Ludwinowie, Morsku czy Podgaju. Te cmentarze w okresie międzywojennym, w ramach tzw. komasacji zostały zlikwidowane, a kości przeniesiono do Kotowic, gdzie do dziś stoi jeden z największych tego typu cmentarzy na Jurze. A ilu ciał nigdy nie odnaleziono - zapewne mnóstwo. Odwiedziliśmy cmentarz w Kotowicach. Dziś spoczywa tutaj dokładnie 1469 poległych różnych narodowości w czasie Wielkiej Wojny.

 

Cmentarz wojenny w Kotowicach

Większość krzyży jest drewnianych

Oryginalne kamienne nagrobki, przeniesione z Łutowca


Jednak zanim szczątki doczekały godnego pochówku, jak wspomniałem ciała chowano byle gdzie i płytko, co powodowało że wody opadowe wymywały je i zatruwały wody gruntowe, studnie i inne punkty czerpania wody. Stąd epidemia tyfusu, która przetoczyła się przez te tereny i pochłonęła sporo ofiar.

II WOJNA ŚWIATOWA NA JURZE:

Jura była miejscem granicznym między ziemiami polskimi wcielonymi do III Rzeszy, a tzw. Generalnym Gubernatorstwem, czyli tworem niemieckim, który miał koncentrować polską siłę roboczą. Większość terenów Wyżyny KC znalazła się w GG. Granica przebiegała na zachodnim skrawku Jury, mniej więcej wzdłuż obniżenia Górnej Warty, w kierunku Ogrodzieńca i dalej na Olkusz. Bardzo częstym i ryzykownym jednocześnie zajęciem ludności był szmugiel artykułów przez granice, szczelnie pilnowane przez straż niemiecką. Ale głód był silniejszy od ryzyka, z terenów III Rzeszy można było zdobyć wiele niedostępnych w Guberni artykułów, jak mięso czy tytoń. Wiele osób przypłaciło próbę przemytu życiem, ale bardzo często na szmugiel wysyłano dzieci, gdyż im Niemcy najczęściej byli skorzy darować życie, czasem wymierzając jedynie mniej lub bardziej dotkliwe kary cielesne. Ale i z tym było różnie. Jedną z "pamiątek" wojny jest budynek świetlicy w Parkoszowicach, gdzie był dawniej budynek żandarmerii niemieckiej. Zdjęcie poniżej.

 


Coraz mniej jest osób, które pamiętają te mroczne czasy, jednak znalazłem w okolicy pewną staruszkę, która ze łzami w oczach zaczyna opowiadać:

- Okropne to były czasy (długa przerwa i szloch). Czasy głodu i nędzy. Mój Ojciec miał furmankę, to Niemcy kazali mu wozić się do Zawiercia i dalej na Śląsk. Pamiętam, kiedy Tata zachorował, miał stawiane bańki, to jak Niemcy wpadli to zaczęli go kolbami karabinów okładać, a przecież on taki lichy był. Myśmy siedzieli wtedy pod stołem ze strachu. Były łapanki uliczne, bo każdy od pewnego wieku musiał pracować. Chcieli mnie wywieźć do Warszawy na roboty, ale załatwili mi lewe papiery i poszłam do pracy do Zawiercia, do fabryki bawełny. Tata wojnę przeżył.

 

Jedna z wielu pamiątek II wojny: tzw. Kochbunkier Żarki

 

Książka Tomasza Baryły wspomina, że wyzwalali ten teren Rosjanie, latali nisko samolotami i strzelali z działek samolotu do Niemców. Przy przechodzeniu frontu i jedni i drudzy bezlitośnie wyjadali miejscowym co tylko się dało: ziemniaki, zboże, zwierzęta tak, że ci sami organizowali schowki przetrwania. Byli także żołnierze, którzy dzielili się żywnością (jeśli takową mieli). Mieszkańcy wspominają radzieckie katiusze, wydające przy wystrzale charakterystyczny gwizdający dźwięk. Dzisiaj, mimo że minęło tyle lat, pamięć starszych mieszkańców jest wciąż żywa, a rana przeszłości się nie zagoiła i wciąż boli. Nie zadręczałem więc starszej Pani zbędnymi pytaniami, bo widać wyraźnie, że tamte czasy przeżywa nadal mocno.

W publikacji możemy przeczytać o partyzantce, która w czasie wojny również na terenie Jury działała nader sprawnie. Tereny leśne i polne, o nieregularnym ukształtowaniu powierzchni sprzyjały konspiracyjnej działalności. Największą organizacją II wojny była Armia Krajowa. Partyzanci byli w każdej wsi. Jak się porozumiewali, by nie zostać zdemaskowanym przed Niemcami? Wysyłano zwiad, który w dzień przenosił meldunki – wiadomości. Te, zapisane na kawałku papieru były zwijane i wkładane do elastycznych wkładów długopisowych. Te zaś chowane były w...odbycie, bo przy ewentualnej kontroli żandarmi niemieccy sprawdzali różne miejsca, ale nie odbyt. Spotkania partyzanckie odbywały się nocą, na furmankach i bez świateł. Partyzanci często zabierali ludziom konie i żywność, ale te pierwsze z reguły zwracali, drugie rzadko.

TAJEMNICZE ZJAWISKO W ŁUTOWCU - ŚWIECZNIK:

 

Skały Łutowskie

Pozostałości Strażnicy. Miejsce nadal kusi poszukiwaczy skarbów

Przenosimy się do czasów powojennych. W książce czytamy, że po II wojnie światowej aż do końca lat 60. w okresie letnim i jesiennym można było w okolicy Łutowca zaobserwować dziwne zjawisko świetlne, przez mieszkańców zwane Świecznikiem. Mieszkańcy, wracający do domów wieczorem i w nocy np. po pracy, mieli przez lata obserwować dziwne punkty świetlne koloru białego do żółtego, które przemieszczały się szybko na wysokości 1.5 do 3 metrów. Mieszkańcy okolicy przypisywali tajemniczemu światłu atrybuty boskie, modlono się do światła. Próbowano naukowo wytłumaczyć występowanie światełek, które miała sprowadzić armia radziecka, która "wyzwalała" te tereny z końcem II wojny. Ta wg ocen przywiozła ze sobą azjatyckiego świetlika – czyli chrząszcza, który świeci w nocy. Czy jednak tajemnicze światło to zwykły robaczek świetlik, czy jednak nieziemski i niewytłumaczalny łutowski „Świecznik” – do dziś nie wiadomo. Pytam o zjawisko dwie mieszkanki Łutowca:

- Świecznika pamięta moja babcia. Ale według jej przekazów, światło mogło mieć źródło jako efekt uboczny wytopu złota, które było w tych okolicach znajdowane. Należy pamiętać, że tutaj był cmentarz wojenny, a także prawdopodobnie cmentarz żydowski. Te ziemie skrywają pewnie wiele skarbów. Według jej relacji, złoto znajdowano tutaj, niedaleko Strażnicy w Łutowcu jeszcze 15 lat temu. Do dziś są tutaj dzikie wykopaliska poszukiwaczy skarbów. Miła pani wskazała mi miejsce po świeżych wykopach i rzeczywiście w jednym miejscu znajduje się dosyć regularny "dołek". Zdjęcie poniżej.

 



Inna mieszkanka wskazywała, że Świecznik niekoniecznie związany był ze złotem, lecz mógł być niewytłumaczalnym zjawiskiem a światełko miało wskazywać ludziom drogę. Przecież nocą okolicę spowijały w tamtych czasach całkowite ciemności, więc Świecznik miał być tym "dobrym" światłem. 

 

Łutowiec
 

KAPLICZKA STRACHU W MIROWIE:

Na drodze Mirów – Niegowa, tuż przed zjazdem do Łutowca znajduje się zabytkowa kapliczka. Miejsce owiane jest legendami. Według jednej z nich, w najdłuższą noc w roku, podczas bezchmurnego nieba i przy pełni księżyca, cień rzucany z wieżyczki kapliczki w stronę Niegowy daje wskazówkę, gdzie może być miejsce zakopania skarbu. Dlatego poszukiwacze skarbów wielokrotnie przekopywali teren za i tuż przy kapliczce, aż na przełomie lat 70 i 80. część ścian zapadła się i trzeba było całość odbudowywać. Druga z legend mówi, że na terenie wokół kapliczki straszy. Relacje mieszkańców mówią o nieprzyjemnych odczuciach, towarzyszących przechodzeniu nieopodal tego miejsca. Gdy dwóch z nich ścinało w pobliżu sosnę, tuż przy kapliczce, wg opisu w książce „coś ich trzymało – nieznana siła”. W 1945 roku w pobliżu kapliczki zostało pochowanych kilku Niemców. Inny Niemiec, wg świadków miał schronić się w obiekcie przed radzieckim ostrzałem z działek samolotowych, ale i tak zginął tuż przy kapliczce, od kul piechoty. Kapliczka stoi do dziś w tym miejscu.

 

Słynna kapliczka
 

O przeżyciach własnych, związanych z kapliczką opowiada Pan Stanisław Baryła, syn Tomasza, autora książki:

Lata 60. Po zabawie idę do Mirowa, godzina około 3 w nocy, chyba pełnia bo widno. Podchmielony idę sobie spokojnie, mam lampkę ale nie świecę, bo księżyc  mocno świeci i odbija światło w śniegu tak, że wszystko widać. W drugiej ręce mam złożony scyzoryk do rękawa kurtki.  Idę w kierunku kapliczki, nie boje się niczego, ale nagle skórę mi zdziera, jakby "na igłę", czapkę mi podnosi jakby włosy chciały stanąć dęba. Zaczyna mi się robić ciepło, mijam kapliczkę, przeżegnałem się, potem to wszystko mija. Tutaj sąsiadki mąż pracował swojego czasu w GS-ie. Duży chłop, dwa metry miał. Wracał swojego czasu z roboty późno w nocy, jesień była. Idzie nieopodal kapliczki, a tu jeden wróbel, drugi wróbel, trzeci wróbel. I nagle czuje, że czapka z głowy mu schodzi, włosy stają dęba. Żegna się i coś widzi - jakby końskie kopyta, łeb niby z rogami. Potem, podchodząc bliżej zamku patrzy, a tu jak coś strzeliło, to myślał że zamek się zawalił. Przyszedł do domu cały blady. Żona go pyta: co ci się stało? - Powiem Ci jak dojdę do siebie - odpowiedział jej.

Nie mogłem się powstrzymać i sam sprawdziłem tajemniczą kapliczkę, która jest niemym świadkiem historii tych ziem. Obszedłem ją kilka razy. Może nie czułem gęsiej skórki, ani żadnego mrowienia ale czułem się jakiś taki słaby - ale to może z powodu głodu, bo już wcześniej mnie trochę ssało w żołądku...a może nie? Można sprawdzić samemu, to tuż przed zjazdem z Mirowa na Łutowiec.

 

Za kapliczką znajduje się zjazd na Łutowiec


CZARNY PIES NA CZARNYM KAMIENIU

 

DW Żarki - Niegowa i okolice Czarnego Kamienia


Czarny Kamień to fragment lasów i pól przy drodze Żarki – Niegowa. Popularne miejsce grzybiarzy miało być swego czasu miejscem występowanie dużego czarnego psa z wielkimi ślepiami. Wg. relacji mieszkańców pies miał stać nieruchomo, nie szczekał i nie gonił. Nic więcej nie wiadomo o tajemniczym zwierzęciu, być może ludzie widzieli po prostu dużego wilka, a te obserwowano na tych terenach wielokrotnie. Może widzeniom czarnego psa pomagała gorzałka, pita wtedy często i gęsto. A może nie? Na Czarnym Kamieniu jako grzybiarz bywałem wielokrotnie i nigdy nie zdarzyło mi się spotkać żadnego psa. Dziś jeszcze raz odwiedziłem to miejsce, w którym jest jednak pewna aura tajemniczości: las sosnowy miesza się z bukowym, który rośnie na dosyć stromych pagórkach. Nie wiem, czy nie najbardziej straszą tutaj jednak śmieci. 

 

Las jest z pewnością klimatyczny
 

WIELKI POŻAR MIROWA

 

Mirów, ściana lasu to miejsce, gdzie w 1958 roku wybuchł wielki pożar


2 maja 1958 roku miał miejsce wielki pożar, który strawił większość z ówczesnych zabudowań wsi. Domy w większości były drewniane i kryte słomą. Przyczyną pożaru miało być ognisko, rozpalone tego dnia przez dzieci. Niestety, pech chciał 2 maja 1958 roku wiał silny wiatr, który błyskawicznie roznosił iskry i palące się fragmenty słomy. Na miejsce przyjechała lokalna straż pożarna konna z małą pompą ręczną bez zbiornika, jednak jedyna w okolicy studnia była przez szalejące płomienie praktycznie niedostępna. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Pożar spowodował zniszczenie większości zabudowy wsi. Mieli szczęście nieliczni, posiadający dom z kamienia albo cegły ale takie były wtedy rzadkością. Na miejsce z czasem dotarło wojsko z pomocą w postaci namiotów, żywności. Wioskę zaczęto odbudowywać i z czasem Mirów stał się – jak za Kazimierza Wielkiego – ze wsi drewnianej wsią murowaną.

 

Pan Stanisław Baryła i jego klimatyczna chata
 
Opowiada Stanisław Baryła:

W ciągu dosłownie 20 minut spaliło się tutaj w Mirowie dokładnie 146 budynków. Przetrwały tylko te zabudowania, które nie były w tej zwartej zabudowie, te na uboczu. Jak do tego doszło? Dzieci bawiły się zapałkami, napaliły ogień i od tego ognia zajęła się stodoła a potem to poszło z domu na dom, bo wtedy te domy były drewniane i kryte słomą i stały jeden przy drugim . Zaczęli tą stodołę gasić a tu już ostatni dom na końcu wsi się palił, tak szybko to szło. Ponieważ wiał tak silny wiatr, iskry i kawałki palącego się siana leciały aż na Zdów i Bobolice. Jedna ofiara śmiertelna była - moja babcia. Nie zdążyła wyjść z domu, chociaż ja nie pamiętam tamtejszych okoliczności. Ja wtedy byłem w czwartej klasie szkoły, w dniu pożaru akurat pasłem gęsi. Spaliły się wszystkie moje rzeczy, łącznie z zeszytami szkolnymi, pamiątkami. Ocalało tylko to, co miałem na sobie. Spaliło się wtedy wiele zwierząt gospodarskich - krowy, owce. Smród był nie do opisania. To był dla nas koniec świata...Mieszkaliśmy wtedy na rogu, naprzeciwko kapliczki. Oprócz pożaru były dwa duże wybuchy - w jednej ze stodół wybuchła beczka smoły, w drugim budynku wybuchły podkłady kolejowe.

 

Pan Stanisław pokazuje miejsce, gdzie w 1958 r, stała studnia, skąd czerpano wodę

 Jak ludzie radzili sobie po pożarze?

A po pożarze przez jakiś czas miejscowi mieszkali w namiotach, które przywiozło nam wojsko. My w namiocie mieszkaliśmy od maja do października, aczkolwiek ja tydzień spałem u siostry w Kotowicach, a rodzice w okolicy bo gadzina była i trzeba było się zająć. Akurat nam zwierzęta się nie spaliły, bo chlew murowany był. W tym czasie budowaliśmy ten dom, następnie przenieśliśmy się tu, gdzie obecnie rozmawiamy. Wprowadziliśmy się tutaj dokładnie 13 grudnia. Pierwszą noc to myślałem, że ja śpię w pałacu. Na budowę nowego domu dostaliśmy z tytułu tzw. asekuracji (ubezpieczenie) 30 tys. i kolejne 30 tys. to była pożyczka, ale trzeba było mieć dwóch żyrantów. Do dzisiaj, jak słyszę odgłosy syren alarmowych, to jestem w stanie odróżnić, skąd dany sygnał pochodzi - czy to straż z Niegowy, Jaworznika czy z Żarek. Syrena potrafi obudzić mnie w nocy.

Pan Stanisław był tak miły, że pokazał mi ocalałe z pożaru budynki, które były wtedy poza zwartą zabudową. Jest jeszcze jedna pamiątka tamtych czasów: fragment oryginalnego ganku. Zdjęcia poniżej:

 

Ocalały z pożaru dom w oryginalnej bryle

Fragment ganku starego domu, który też wtedy ocalał
 

Teskt i zdjęcia: Marcin Bareła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz