niedziela, 29 maja 2016

Lanckorona i Kalwaria Zebrzydowska - 27 maja


Tym razem zapraszamy pod Kraków, do rustykalnej, zabytkowej Lanckorony i jednego z głównych celów pielgrzymek w Polsce - Kalwarii Zebrzydowskiej. W jeden dzień udało nam się nie tylko zobaczyć Lanckoronę, ale i przeszliśmy dróżkami kalwaryjskimi wokół słynnej świątyni we wspomnianej Kalwarii. Lanckorona jest wręcz muzealna, wszak 31 marca przypadło 650-lecie nadania praw miejskich przez króla Kazimierza Wielkiego. Dawna świetność miejsca zaczęła blednąć podczas konfederacji barskiej, kiedy w 1768 r. konfederaci opanowali tutejszy zamek. Trzy lata później został on oblężony. Konfederaci poddali się w czerwcu 1772 r., ale doprowadziło to do zniszczenia zamku i miasta.

O miasteczku zrobiło się głośno, gdyż Lanckorona chce odzyskać prawa miejskie, które zostały jej odebrane w 1934 r. W maju i czerwcu odbędą się w miejscowości konsultacje społeczne w tej sprawie. Włodarze gminy argumentują, że miejscowość spełnia kryteria uzyskania praw miejskich. Przy okazji nadchodzącej debaty, dotyczącej tej kwestii, zapytałem jedną z mieszkanek, co sądzi o pomyśle, ale pani stwierdziła, że nic o tym nie wie i wyrażała umiarkowany sceptycyzm. Czy faktycznie miejscu jest potrzeby status miasta? Nie mnie to oceniać, ale wydaje się, że romantyczna, mająca tradycje wioska promocji nie potrzebuje, co widać po sporej liczbie turystów weekendowych i nie tylko...



Lanckorona żyje i ma się całkiem nieźle. W malutkiej miejscowości funkcjonuje wielu rękodzielników, w tym wytwórcy ceramiki, stolarze i piekarze, wytwarzający swoje wyroby z tradycją. Na całkiem sporym rynku mamy kilka galerii, jest muzeum i kilka przytulnych kawiarni. W jednej z nich - Arka Cafe mieszczącej się w zabytkowej drewnianej chacie, jakich wiele w Lanckoronie, wypiliśmy drogą, ale pyszną kawę. Miasteczko ma zabytkową zabudowę i dosłownie co drugi budynek to wręcz rupieć, ze starym, poździeranym lakierem na framugach, pogarbionymi ze starości drzwiami i dachem (czasem strzecha, najczęściej drewniany gont), który wydaje się za chwilę zapaść. Jedna z takich chat jest na sprzedaż.



W Lanckoronie jest gdzie odpocząć - całkiem przyjemny rynek wypełnia kwadratowy i regularny skwer ze sporą porcją zieleni. Co ciekawe, Lanckorona jest miasteczkiem aniołów - można je spotkać wszędzie - w sklepach, witrynach i oknach, na placach i w ogródkach. Zimą odbywa się tutaj nawet festiwal Anioł w Miasteczku. My zajrzeliśmy do Muzeum Etnograficznego Ziemi Lanckorońskiej, by zobaczyć wyroby lokalne, przejrzeć stare kolekcje obrazów, sprawdzić, co to na przykład wialnia, szatkownica czy winkiel - kątownik:









Warto wspomnieć, że o Lanckoronie śpiewał Marek Grechuta:

Lanckorona, Lanckorona
rozłożona gdzie osłona
od spiekoty i od deszczu,
od tupotu szybkich spraw.

Szkoda tylko, że nie ma niczego, co by to upamiętniało (nie licząc zamazanego tekstu piosenki "Dni których nie znamy" na jednym z murków). Odwiedziliśmy także pobliską Kalwarię Zebrzydowską, znaną z bazyliki i Klasztoru oo. Bernardynów. Świątynię otaczają dróżki kalwaryjskie, które wraz z Sanktuarium, są jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc pątniczych w Polsce oraz zaliczane do najciekawszych założeń krajobrazowo-architektonicznych w Europie. Rocznie przybywa tu ponad milion pielgrzymów. Największą frekwencją cieszą się obchody Wielkiego Tygodnia z Chwalebnym Misterium Pańskim oraz uroczystości Pogrzebu i Triumfu Matki Bożej w sierpniu. Same dróżki są usiane okazałymi kasztanami, bukami i dębami. Na obszarze łącznym 6 km2 występują aż 42 kaplice i kościoły Dróżek Pana Jezusa oraz Matki Boskiej. To duże zagęszczenie jak na tak niewielki obszar.









To nie koniec wizyt jednodniowych - już niebawem wypad do Sandomierza. Już teraz zapraszamy


Marcin, Marzena Bareła

piątek, 13 maja 2016

W Ojcowskim Parku Narodowym, 12 maja


Pojechaliśmy spontanicznie do Ojcowskiego Parku Narodowego. Była to już nasza 2 wizyta w miejscu, do którego mamy szczególny sentyment, ponieważ to tam pojechaliśmy w naszą pierwszą wspólną podróż.



Poszliśmy szlakami czerwonym i niebieskim zaczynając od Skały aż do Ojcowa, który jest bajecznie położony, jakby wciśnięty w wąwóz pomiędzy stromymi skałami. Niewielka osada ma bardzo wiele do zaoferowania: ruiny zamku, Muzeum OPN, Muzeum Regionalne PTTK oraz liczne restauracje i kawiarnie. Przez miejscowość prowadzi przyjemny deptak otoczony drzewostanem i dzikimi łąkami, co rusz płynie potok, a w powietrzu słychać kaczki. W tym leniwym miejscu aż się prosi żeby przysiąść, odpocząć i nacieszyć się widokami.




Bardzo ciekawa jest Kaplica na Wodzie. Jej konstrukcja opiera się na betonowych filarach, zbudowanych nad potokiem Prądnik. W ten sposób udało się obejść zarządzenie cara Mikołaja II, który zakazał budowy obiektów sakralnych na ziemi ojcowskiej. Drewniana budowla ma tylko 5x11 metrów, ale wewnątrz mieści aż trzy ołtarze. Nad udało się trafić na mszę św. i mogliśmy chociaż na chwilę wejść i zobaczyć wnętrze kościółka.


Wracając, zawadziliśmy o szlak czarny w kierunku Chełmowej Góry aż do Jaskini Łokietka, największej w OPN. Szlak ten prowadzi przez obszar ochrony ścisłej, występuje tu dostojna buczyna karpacka, jodły, wiązy oraz jawory. Przepiękna trasa kończy się na wspomnianej jaskini, ale ze względu na późną porę nie weszliśmy. Obiecaliśmy sobie nadrobić to następnym razem. Wracając do samochodu kupiliśmy jeszcze od lokalnego mieszkańca, starszego pana który dorabia sobie do skromnej renty, pamiątkowe magnesy na lodówkę. Pan opowiadał nam historię swojego życia i szkoda, że naprawdę nie mieliśmy czasu posłuchać go dłużej.


Ciągle, mimo że byliśmy w najmniejszym parku narodowym w Polsce, mamy do nadrobienia sporo zaległości między innymi zabytkowe tartaki i młyny Boronia, spróbowanie Pstrąga Po Ojcowsku, Jaskinia Łokietka. Jedynym minusem miejsca jest fakt, że szlaki w kilku punktach prowadzą wzdłuż często uczęszczanej wojewódzkiej drogi. Nie ma gdzie uciec przed głównie motorowymi idiotami ze względu na brak pobocza, brak także alternatywnych ścieżek leśnych. Ale wstęp do parku jest darmowy, a przede wszystkim jest to miejsce, gdzie wraca się do czasów beztroski szczenięcych lat.





Marcin, Marzena Bareła

wtorek, 10 maja 2016

Z wizytą w Pstrągarni w Złotym Potoku


Spontanicznie wybraliśmy się do Złotego Potoku, celem zakupienia słynnego słodkowodnego Pstrąga. Ponieważ ryby nie było w specjalnym akwarium, dostaliśmy świeży okaz, złowiony "na zawołanie". Po zakupie, udaliśmy się szlakiem leśnym, wśród majestatycznych buków do Źródeł Zygmunta i Elżbiety, które znajdują się w obrębie rezerwatu Parkowe, który obejmuje nie tylko słynne złotopotockie źródła Wiercicy, ale i liczne wapienne ostańce i jaskinie. Nazwy źródłom nadal Zygmunt Krasiński, ku czci syna, również Zygmunta i córki Elżbiety. Do Złotego Potoka zawsze warto zajrzeć.





Marcin, Marzena Bareła

niedziela, 8 maja 2016

Świętokrzystki Park Narodowy, 06-07 maja


Zapraszamy do Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Park odwiedziliśmy po raz drugi, pierwszą wyprawę zafundowaliśmy sobie tuż przed ślubem, w piękną polską październikową jesień 2012 roku (relacja tutaj). Jeśli wtedy była to wyjątkowa podróż przedślubna, tak tym razem w podróży towarzyszyła nam nasza pociecha - pięciomiesięczna córka, Małgorzata. Od teraz będziemy podróżowali w trójkę...



Krótki wypad do Parku rozpoczęliśmy od złapania noclegu w Świętej Katarzynie, małej wiosce słynącej z Zespołu Klasztornego Bernardynek. My zatrzymaliśmy się bardzo blisko wyjścia na główne szlaki: czerwony na Łysicę i niebieski w kierunku Bodzentyna. Ponieważ tym pierwszym przeszliśmy 4 lata temu, dlatego teraz wybraliśmy niebieski. Jest to bardzo malownicza, cicha trasa przebiegająca przez tereny podmokłe, stąd ustawione gdzieniegdzie kładki. Szlakiem wychodzi się przepiękną drogą lokalną do Bodzentyna.


PIEKARNIA KIERNOŻYCKICH
Bodzentyn jest jedną z ciekawszych miejscowości na mapach Gór Świętokrzyskich, tutaj też swoją siedzibę ma dyrekcja Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Bodzentyn ma w turystycznym menu całkiem ładny rynek, a właściwie...dwa rynki. Miejsce słynie z produkcji mocnej, pieprznej kiełbasy, kwasu buraczanego i chleba, wypiekanego od 1937 roku w ten sam sposób - tworząc zakwas metodą 24 godzinnej, 4 etapowej fermentacji. Chleb ten powstaje w kultowej piekarni założonej przez Stanisława Kiernożyckiego. Bochenki pieczone są w reliktowych formach w piecu opalanym drewnem, a ciasto miesza maszyna, działająca nieprzerwanie od ponad 60 lat. W tej wyjątkowej, muzealnej piekarni pracuje człowiek, który zaczął jako czternastolatek, a dziś ma 75 lat. Jest on fachowcem wypieku, ale i obsługi pieca drewnianego, bo trzeba iście mistrzowskiego wyczucia, by idealnie upiec bochenki w buchającym z drewna ogniu. "Nasze chleby są rękodziełem, wyrobem naturalnym. Dlatego jeden bochenek może być idealny, ale następny pęknie, inny będzie niekształtny. To chleby robione z pasją" - powiedział nam właściciel piekarni, wnuk mistrza Stanisława, Marek Bzówka. Faktycznie, chleby z piekarni Kiernożyckich przy ulicy Straży Pożarnej są znakomite. Najlepszych dowodem są pustki na półkach w godzinach popołudniowych. W sobotę przyjechaliśmy o godzinie 8, celem zakupienia słodkich bułek, ale i tych już o tej porze nie było. Dziś taka polityka to rzadkość, zdecydowana większość piekarń w pogoni za zyskiem, lub panicznym strachem przed widmem wyczerpania asortymentu wytwarza zbyt dużo, żeby dało się sprzedać i skonsumować. Tu, w Bodzentynie piecze się z nastawieniem na jakość a nie ilość, stąd pustki na półkach. Podziwiamy.





ZAGRODA CZERNIKIEWICZÓW
Wasąg czyli wóz, dzierżak bijak (cep), polepa (gliniana podłoga), mątewka (ręczna ubijaczka), ceber (duże, drewniane wiadro)... te i inne nazwy dawnych urządzeń gospodarstwa domowego można poznać w Bodzentyńskiej Zagrodzie Czernikiewiczów z 1809 roku, która jest eksponatem w ramach Muzeum Wsi Kieleckiej. Wykonana z drzewa jodłowego zagroda przenosi kilka epok wstecz, prezentując sprzęty domowe, oraz rolnicze. A zaczęło się od tego, że właścicielka domu nie miała pieniędzy na remont zagrody (przeciekał dach), dlatego wybudowano tej pani dom nieopodal, kobieta dostała także rentę. W ten sposób nieruchomość stała się własnością Muzeum Wsi Kieleckiej. Bardzo ciekawym eksponatem jest stępa nożna - drewniane urządzenie do mielenia zboża, gdzie tłuczek jest przymocowany do drewnianego drąga, pełniącego rolę wagi. Naciskając nogą wagę tłuczek unosi się, po zwolnieniu nacisku opada, miażdżąc zboże. Czy ktoś pamięta, że kiedyś istniał zawód tzw. druciarza, którym był człowiek drutujący pęknięte garnki, a ospa to nie tylko choroba, ale też karma z otrębów zbożowych? Bardzo fajne muzeum.








Z innych ciekawostek odkryliśmy - o czym nie piszą przewodniki - Sklep Meblowy w budynku z 1919 roku. Drzwi tego zabytku do dziś pozostały niewymienione, podobnie podłoga, która dosłownie "pracuje" z każdym stawianym krokiem. Pierwotnie w największym wówczas budynku w okolicy, był tutaj sąd, następnie między innymi kolegium nauczycielskie i internat. Dziś tę zabytkową budowlę dzierżawi pewien zapaleniec, sprzedając meble. Jak nam powiedział ów właściciel sklepu "Nikt tutaj nie chce prowadzić interesów, bo ten budynek się na wiele nie nadaje".


Po drodze zajrzeliśmy na ruiny okalających niegdyś miasteczko murów obronnych...:



...oraz do gotyckiego Kościoła WNMP oraz św. Stanisława Biskupa z XV wieku, gdzie zwraca uwagę zwłaszcza przepiękny ołtarz z 1546 roku, kiedyś należący do Katedry Wawelskiej, w 1728 roku przeniesiony do Bodzentyna.

W Bodzentynie nie tylko odkryliśmy kilka miejsc z przeszłością, ale i trafiliśmy na całkiem współczesny odpust przy okazji komunii. Wspominając dzieciństwo skusiliśmy się na watę cukrową u pana, który własnoręcznie skonstruował maszynę do robienia waty, między innymi wykorzystując do tego celu tłok z Ziła. Wata była pyszna, jak kiedyś.


Drugiego dnia skoczyliśmy jeszcze zielonym szlakiem w kierunku Bukowej Góry. Szlak, nazwany Pasmem Klonowskim, niewiele ma wspólnego z drzewami, nieopodal bowiem położona jest wieś Klonów. Szlak w końcowym etapie prezentuje okazałe buki i otoczenie z dosyć nudnego lasu świerkowego przeistacza się w cudowny, buchający zielenią pejzaż.


To było tyle z krótkiego wypadu z naszą pociechą. Mieliśmy trudne momenty, ale było cudownie, także za sprawą przemiłych ludzi, którzy służyli pomocą, dawali wskazówki i chętnie opowiadali, jak Marek Bzówka. Wiele osób zachwycało się Gosią, a ta odwzajemniała uśmiech. Jedynie brakowało jakiejś porządnej restauracji w Bodzentynie, ale tamtejsza pizzeria oferuje na szczęście całkiem smaczną pizzę. Polecamy!


Marcin, Marzena Bareła