sobota, 24 listopada 2018

Wycieczka: Kłodzko i okolice 5-7.10


Zapraszamy na relację z naszej ostatniej wycieczki z Kłodzkiem w roli głównej.

Wyjechaliśmy tuż po pracy w piątek, 5 października i już około godz. 21.00 rozpoczęliśmy wieczorny obchód po Kłodzku: widzieliśmy gotycki most Św. Jana. Jest to piękny zabytek, pochodzący jeszcze z końca XIV wieku, chociaż porównania do praskiego Mostu Karola są w moim odczuciu jednak mocno przesadzone. Budowę mostu w wersji pierwotnej prawdopodobnie zakończono w 1390 roku, a figury znajdujące się na nim zaczęły się pojawiać od XVI do XVIII w. Fundowane przez hojnych i zamożnych mieszczan, z czasem zaczęły żyć własnym życiem i stworzyły coś w rodzaju galerii. W ciągu wielu wieków istnienia most był wielokrotnie przebudowywany i wzmacniany. W 1655 roku ustawiono na moście pierwszą z sześciu ufundowanych przez mieszkańców Kłodzka i miejscową szlachtę, figurę wotywną: była to Pieta i tak oto rozpoczęło się dekorowanie mostu barokowymi figurami, z których dominuje figura św. Jana Nepomucena - patrona mostów (i nie tylko).

Początki historyczne Kłodzka sięgają jeszcze X wieku. Targane przez wieku wojnami i wszelkimi kataklizmami, nigdy całkowicie nie straciło swojej roli ważnego centrum handlowego i rzemieślniczego. Niezwykłych wrażeń dostarcza zwiedzanie Podziemnej Trasy Turystycznej, o długości ok. 600 m, będącej pamiątką po kilkukondygnacyjnych wyrobiskach korytarzowo-komorowych przekopanych pod miastem przez mieszkańców Kłodzka. W czasach pokoju piwnice wykorzystywano jako magazyny, w czasie wojen jako schrony. Wielowiekowe zaniedbania doprowadziły, w latach 50. XX w., do katastrofy budowlanej. Dzięki wiele lat trwającej akcji ratunkowej zabezpieczono podziemne korytarze i komory, a efektem prac ekipy ratunkowej jest trasa rozciągająca się pod śródmieściem miasta, która kilka lat temu przeszła gruntowną modernizację. Trasa niestety nie nadaje się dla dzieci, czego nam nie powiedziano. Zbyt dużo jest tam drastycznych wizualizacji (sala tortur), są nawet dobiegające gdzieś z głośników krzyki torturowanych...Musieliśmy dosyć szybko uciekać z dziećmi, chociaż sekcja o dawnych sposobach karania jest arcyciekawa.

Dużo można dowiedzieć się m.in o...studniach. Średniowieczne i wczesnonowożytne Kłodzko wyposażone było w kilkanaście publicznych i prywatnych studni czerpalnych, ulokowanych w obrębie murów miejskich i zabudowań na Górze Zamkowej (tam korzystano z pięciu studni: najstarsza pochodziła z 1393 roku i zwana była Tumską, a najgłębsza - Piekarska,była głęboka na ok. 60 m). Studnie były ściśle chronione. Nie zapobiegło to jednak przypadkom zatrucia wód, o czym mówi legenda z 1806 roku, jakoby zatruto Studnię Piekarską, celem czego miało być zatrucie pruskich żołnierzy na korzyść armii francuskiej, próbującej zdobyć Twierdzę Kłodzko. Woda miała być zatruta również w 1622 r, kiedy Kłodzko oblężone było przez Austriaków. Jedynym ratunkiem dla mieszkańców były dwie studnie prywatne, z czego jedna należała do chciwego piekarza imieniem Ernest, który kazał płacić za pobraną wodę...Znaczenie czerpalnych studni miejskich zmniejszyło się wskutek powstania wodociągów w 1540 r., zasilających studnie pełniące odtąd funkcję ujęcia wody.

W Kłodzku zwiedziliśmy również Twierdzę Kłodzko. Z jej wyższych partii można podziwiać przepiękną panoramę miasta i okolicznych gór, wewnątrz – zobaczyć dobrze zachowane ślady kultury militarnej i wystawy poświęcone historii tego miejsca, a w podziemnych labiryntach – poczuć klimat dawnego żołnierskiego życia. Twierdza Główna położona jest na Górze Fortecznej (369 m n.p.m). W Twierdzy trafiliśmy na bardzo dobrą Panią przewodnik, która konretnie, rzeczowo i humorystycznie opowiadała o zabytku. Było między innymi o tym, że jedno z zabytkowych dział w dawnym magazynie wina jest skierowane na tutejszy Urząd Skarbowy...Z ciekowastek w tym miejscu kręcono jedną ze scen ostatniego odcinka kultowego serialu "Czterej Pancerni i pies".

Podczas oblężenia twierdzy, jedną z metod walki było robienie przez wrogów podkopów pod dzieła obronne twierdzy w celu ich wysadzenia. Dlatego też w twierdzy stworzono system chodników kontrminerskich, czyli korytarzy, którymi obrońcy warowni mogli zarówno wysadzać stanowiska artyleryjskie nieprzyjaciela oblegającego twierdzę, jak również likwidować ewentualne podkopy wroga. Łączna długość tych korytarzy wynosi ok. 40 km. Ponieważ nigdy nie były one wykorzystane, przetrwały w pierwotnej formie i część labiryntu jest udostępniona do zwiedzania.

Nie zabrakło również spaceru wokoł Rynku z Ratuszem i Kościoła Wniebowzięcia NMP, który niestety nie udostępniono tego dnia do zwiedzania.

Drugiego dnia pojechaliśmy najpierw do Kudowy Zdrój. To malownicze uzdrowisko położone w dolinie, na wysokości 370-420 m n.p.m., u stóp Gór Stołowych lezy przy granicy z Czechami. Lecznicze walory tutejszych wód mineralnych docenione zostały już w XVII wieku, kiedy to założono uzdrowisko. Kudowa Zdrój jest doskonałą bazą wypadową na wycieczki w pobliskie Góry Stołowe (Błędne Skały i Szczeliniec Wielki). Obiekty uzdrowiskowe skupiają się głównie w Parku Zdrojowym u podnóża Góry Parkowej. Stoi tu zabytkowy budynek Sanatorium "Zameczek" o ciekawej architekturze i charakterystycznym dla dawnego budownictwa dolnośląskiego łamanym dachu. Naprzeciw wznosi się budynek Pijalni nawiązujący stylem do architektury "Zameczku". Wydaje się w niej wody z trzech źródeł. Obowiązuje symboliczna opłata za możliwość napełnienia dosyć specyficznej wody o dosyć siarkowym zapachu i stęchłym smaku. Ale czego nie zrobi się dla zdrowia. Potem przyszedł czas na wizytę w znakomitym barze mlecznym. Najbardziej nietuzinkową atrakcją Kudowy jest... Muzeum Żaby. Jest to pierwsze w Polsce Muzeum poświęcone żabom we wszelkiej postaci. Muzeum zostało otwarte 2002 roku, znajduje się przy Dyrekcji Parku Narodowego Gór Stołowych. Celem utworzenia tego nietypowego muzeum jest wyeksponowanie przedmiotów codziennego użytku wiążących się w sposób pośredni lub bezpośredni z wizerunkiem płazów a w szczególności żab....

Dzielnicą Kudowy Zdrój jest Czermna i tam znajduje się jedna z większych atrakcji Kotliny Kłodzkiej - Kaplica Czaszek. Kaplica Czaszek w Czermnej powstała z inicjatywy lokalnego proboszcza w XVIII w. który po znalezieniu w okolicy szczątków ludzi poległych w walkach postanowił zebrać kości, tworząc swego rodzaju hołd osobom często bezimiennym, którzy stracili życie w wyniku nie tylko wojen, ale także klęsk głodu czy chorób. Kilka tysięcy czasem możemy zobaczyć na scianach i suficie kaplicy, kolejnych kilkanaście tysięcy leży w specjalnej krypcie poniżej.

Kolejnym przystankiem była Polanica Zdrój. Jest najmłodszym uzdrowiskiem Ziemi Kłodzkiej. Otoczona lasami, z rozległym Parkiem Zdrojowym i licznymi trasami spacerowymi jest jednym z najbardziej urokliwych zakątków Sudetów. Pierwsze wzmianki o istnieniu w okolicy źródeł mineralnych pochodzą już z XVI wieku, ale właściwy rozwój Polanicy jako uzdrowiska rozpoczął się dopiero w wieku XIX. Początkowo istniały źródła "Józef" i "Jerzy". Dopiero jednak odkrycie na początku XX w. nowych źródeł wód mineralnych, które otrzymały nazwę "Wielkiej Pieniawy" było początkiem prawdziwego rozkwitu. Od tej pory Polanica stała się modnym i chętnie odwiedzanym przez kuracjuszy kurortem. Tak też jest do dziś. Nawet krótki pobyt pozwala zregenerować siły zarówno fizyczne jak i psychiczne.

Największą atrakcją jest na pewno wspomniany Park Zdrojowy o powierzchni 13 ha, w którym można podziwiać duże skupiska przepięknie kwitnących różaneczników. Jak w każdym uzdrowisku mamy tu też Pijalnię Wód Mineralnych. Budynek w stylu klasycyzująco-secesyjnym powstał w latach 1911-1913 jako obiekt sanatoryjny. Z pijalnią sąsiaduje Teatr Zdrojowy im. M.Ćwiklińskiej. Przy głównej alei parku znajduje się charakterystyczne sanatorium "Wielka Pieniawa". Dokładnie na wprost niego fontanna niby zwyczajna, ale wieczorem w sezonie organizuje się tutaj pokazy świetlne, które cieszą oko. Udało nam się na takowy załapać. Park jest przepiękny, woda smaczna, uzdrowisko kipi życiem i blichtrem. Była nawet radiowa Trójka i Piotr Stelmach...

Ostatniego dnia jedziemy do Wambierzyc, by zobaczyć słynną Bazylikę Matki Boskiej Wambierzyckiej. Architektura obiektu to prawdziwy majstersztyk: Do świątyni prowadzą monumentalne, kamienne schody o trzech ciągach. Wszystkich stopni jest 56, z czego 33 w środkowym ciągu symbolizuje lata życia Jezusa na Ziemi. Kolejnych 15 stopni nad pierwszym tarasem oznacza lata życia Maryi przed jej Boskim Macierzyństwem. Imponująco wielka fasada ma 52,5 m wysokości, utrzymana w stylu późnego renesansu podzielona jest na trzy części, z których środkowa jest najszersza. Według legendy, w 1200 roku Jan z Raszewa w cudowny sposób odzyskał wzrok i zobaczył umieszczony na lipie wizerunek Matki Bożej z Dzieciątkiem. W dowód wdzięczności, w 1218 roku, wystawił pod lipą drewniany ołtarz. W II połowie XIII wieku obok lipy zbudowano drewniany kościółek z cudownym wizerunkiem Matki Bożej. Na przełomie XIV i XVI wieku była w tym miejscu parafia, a na początku XVI w. późnogotycki kościół. Obecną Bazylikę budowano w latach 1715-1720. Nie tylko świątynia ale także otoczenie jest magiczne: kalwaria z surowymi kapliczkami i przepiękna aleja prowadząca do tzw. czterech dzwonów, gdzie maluje się iście sielski widok na kościół i miasteczko. Nawet dzieci były zachwycone...

W drodze powrotnej witamy również w Lądku Zdroju, które - mimo że szczyci się mianem najstarszego uzdrowiska w Polsce - robi dosyć przygnębiające wrażenie. Już sama droga ze Złotego Stoku może przetestować nasze amortyzatory, a wizyta na opustoszałym Rynku w towarzystwie rzucającego mięsem menela nie należy do najprzyjemniejszych. Dobrze, że chociaż Park Zdrojowy ze słynnym Domem Zdrojowym Wojciech ratuje honor, ale istotnie jest co robić w tym skądinąd przepięknie położonym mieście. Czara goryczy może się przelać już bardzo niedługo. Otóż kompleks Domu Zdrojowego wraz z muszlą koncertową w Lądku Zdroju mogą zostać sprzedane. Gminie nie udało się pozyskać 18 mln zł dotacji na rewitalizację. Wygasa więc użyczenie obiektu od uzdrowiskowej spółki. Dom Zdrojowy wraz z muszlą koncertową należą do spółki Uzdrowisko Lądek-Długopole podlegającej urzędowi marszałkowskiemu. Gmina Lądek-Zdrój wydzierżawiła obiekt, by pozyskać 18 mln zł dotacji i koordynować rewitalizację tej części uzdrowiska. Jednak urząd marszałkowski dotacji nie przyznał. Jak widać, mimo że w tym roku przypada 777-lecie historii kurortu Lądek-Zdrój, powodów do świętowania raczej brak.

Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w Paczkowie, by podziwiać pierścień murów obronnych z XIV wieku, jeden z lepiej zachowanych tego typu obiektów w Polsce. Nie dość, że nieźle zachowane, to jeszcze miejscami wysokie na 7 metrów, zbudowane z kamienia łamanego, otaczają miasto regularnym owalem o długości 1200 metrów. To właśnie dzięki murom obronnym Paczków znany jest jako „Polskie Carcassonne“. Dawniej mury sięgały 9 metrów. W ich ciągu osadzone były baszty łupinowe, z których do dziś przetrwało 19 (dawniej było ich 24). Ich wygląd jest różny - niektóre sięgają wysokości murów obronnych, inne wyraźnie je przewyższają. W wielu z nich dobrze zachowały się liczne otwory strzelnicze. Na mury jeszcze do niedawna można było wejść - jedną z atrakcji była drewniana kładka. Jednak w tym roku doszło do tragicznego wypadku i kładkę zamknięto.

Najbardziej niespodziewanym akcentem tej wspaniałem wycieczki dla nas będzie niesamowite pole dyniowe z warzywami porozrzucanymi po polach i w towarzystwie dosyć nietypowych biedronek, o których później się dowiedziałem, że jest to agresywna odmiana ajzatycka. I faktycznie - było ich co nie miara. Wszędzie. A jedna pomarańczowa dynia nadal wita nas tuż przy wejściu do domu. Do następnej relacji :-)

Tekst i zdjęcia: Marcin, Marzena Bareła

wtorek, 24 lipca 2018

Budapeszt 6-8 lipca



Pierwsza wizyta w stolicy Węgier nie spowodowała zakochania od pierwszego wejrzenia. Budapeszt wydawał mi się zimny i nieprzystępny. Podczas następnych wizyt postanowiłem poświęcić miastu dokładniejszą uwagę i – niczym przy genialnej ale trudnej płycie – coraz bardziej dostrzegałem i doceniałem wszystkie walory stolicy nad Dunajem. Ostatnia wycieczka w dniach 7-8 lipca kompletnie zweryfikowała moje pierwsze – jak się okazało mylne wrażenie i obaliła wszelkie wątpliwości. Budapeszt to przepiękne miasto które trzeba odwiedzić…


Wracam myślami do Budapesztu i obrazów pojawia się kilka, lecz na pierwszy plan nie wysuwa się gigantyczny budynek Parlamentu czy dostojna Bazylika Św. Stefana ale…papryki. Węgry to nieoficjalna stolica papryki słodkiej i tej ostrej, uprawa się tutaj tysiące odmian tego warzywa a najostrzejsza z nich jest podobno kilkaset razy mocniejsza od papryczki chili. Papryka występuje w postaci sproszkowanej, świeżej, marynowanej, suszonej, wędzonej, a paleta kolorów olśniewa odwiedzających sklepy czy niezwykle popularną Budapesztańską Halę Targową. Trudno nie zakupić tradycyjnego woreczka lnianego z aromatyczną zawartością, ale kogoś, komu nie po drodze z papryką może zakupić wyborne węgierskie salami czy charakterystyczny ser albo złocisty Tokaj …


Przejdźmy od kuchni po architekturę, bo jest tutaj naprawdę co zobaczyć, a nad miastem góruje majestatyczny budynek Parlamentu, jeden z największych na świecie. Kilkaset kroków od Parlamentu i jesteśmy pod Bazyliką Św. Stefana – chyba najpiękniejszym obiekcie Budapesztu. Gigantyczna, 96-metrowa kopuła, przepiękne barokowe wnętrze z bajecznymi mozaikami i miejsce przechowywania kultowej dla Węgrów relikwii – zasuszonej dłoni Św. Stefana. Robią wrażenie przepiękne organy, ołtarz główny i ołtarze boczne, ciężko tutaj znaleźć choćby fragment, gdzie nie byłoby czegoś efektownego będącego ucztą dla oka…


Nie zapominajmy o parkach, których w stolicy Węgier mamy mnóstwo i miejsca te dają prawdziwe wytchnienie i pozwalają odpocząć zmęczonym szybkim miejskim życiem. Perełką wśród tych miejsc jest Wyspa Św. Małgorzaty na której zawsze panuje piknikowy klimat. Nie zapomnę, jak siedząc na owej wyspie, popijając zimnego drinka i patrząc w wyjątkowo udaną fontannę, która wypuszcza strugi wody w takt muzyki, zapomniałem na dobrych kilka minut o całym Bożym świecie i po prostu delektowałem się chwilą, miejscem i tą wyjątkowo sielską atmosferą. Jak dobrze, że są takie miejsca w centrach dużych miast. Niesamowitych wrażeń dostarcza rejs po Dunaju zwłaszcza, że wypływając o 20, a wracając o 21, odsłania się powoli Budapeszt w wydaniu nocnym, miasto to jest jedną z najpiękniej oświetlonych stolic Europy i nie ma w tym wiele przesady. W ciepły letni wieczór nie chce się wracać na nocleg, tylko zachwycać nocnymi widokami…


Jednym z piękniejszych wspomnień wycieczki będzie krótki wypad do miasteczka Sentendre, gdzie przenosimy się z dużej aglomeracji do wioseczki o wąskich uliczkach, chodniczkach z nierównej kostki i domach pachnących świeżymi ziołami. Sercem Sentendre jest Kolumna Pestis Kereszt i mały ryneczek w kształcie trójkąta, gdzie jedni popijają niespiesznie kawę, inni nanoszą coś na płótno a jeszcze inni sięgają po instrument. Mieszanina iście idylliczna i nieprzypadkowo Sentendre jest nazywane miastem malarzy bo jest ich tutaj co nie miara, a i galerii obrazów mamy na pęczki. Wracając do stolicy - naprawdę uwielbiam Budapeszt. Prawdziwą siłą miasta jest to, że mimo dużej, prawie dwumilionowej aglomeracji nie ma tutaj wieżowców, a najwyższy budynek ma 96 metrów – tyle mają Bazylika Św. Stefana i Parlament. Zwykły hotel potrafi być małym arcydziełem, a żeby dokładnie zwiedzić wszystkie wybranie miejsca, trzeba pobyć tutaj dobry tydzień. Polak, Węgier dwa bratanki – i do szabli i do szklanki. I niech tak zostanie...


Marcin Bareła

wtorek, 12 czerwca 2018

Chorwacja - Omis 1-10.06


„Gdy Bóg dzielił pomiędzy ludzi Ziemię, Chorwat spał, a gdy się obudził okazało się, że wszystkie tereny zostały już rozdane. Bóg zlitował się jednak nad nim i ofiarował kawałek Ziemi, który wcześniej wybrał dla siebie – kawałek Raju na Ziemi”. To jedna z najczęściej opowiadanych przypowieści dotyczących Chorwacji. I – co najważniejsze – nie ma w tym zdaniu ani cienia przesady…

Są w Chorwacji miejsca, których historia sięga ponad dwa tysiące lat i jednym z takich miejsc jest Omis – niewielka miejscowość na północ od Makarskiej. Dawne królestwo piratów dziś jest rajem dla amatorów sportów ekstremalnych i…miłośników spokoju i relaksu. Bo właśnie w Omisu można odpocząć od zgiełku miasta, delektując się odpoczynkiem na kameralnej plaży tuż obok Hotelu Brzet. Krystalicznie czysty i ciepły Adriatyk mieni się błękitem i turkusem, a małe kamyczki wcale nie przeszkadzają, a tylko dodają uroku tutejszym plażom. A gdy znudzi nam się leżenie na słońcu którego tutaj pełno, możemy skorzystać z wycieczek. Majestatyczny Dubrownik aż kipi od arcydzieł architektury romańskiej i wczesnogotyckiej, nic dziwnego że dziś nazywany jest perłą Adriatyku lub Atenami Chorwacji...

Elitarną atmosferę wąskich uliczek z białego kamienia z wyspy Brac (z którego Chorwacja jest dumna) można poczuć także w Trogirze, którego zachwycająca Starówka została wpisana na listę UNESCO, a gdy chcemy poczuć iście rzymską atmosferę proponuję udać się do Splitu i zobaczyć gigantyczny Pałac Djoklecjana, jeden z najlepiej zachowanych obiektów pałacowych z czasów Cesarstwa Rzymskiego. Widząc to wybitne dzieło rąk ludzkich na myśl przychodzi starożytny Rzym, widok dobrze zbudowanego cesarza w otoczeniu swojej świty i warta honorowa gwardii cesarskiej, a dookoła tłum skandujący imię swojego wszechwładcy. Ale nie potrzebujemy wehikułu czasu - dziś można zobaczyć w Splicie rekonstrukcję tamtych czasów, gdy Djoklecjan wychodził pozdrowić lud poddany. Proszę wierzyć – robi wrażenie, a sam cesarz wydaje się jeszcze młodszy niż ponad półtora tysiąca lat temu. Jak on to robi?

Niezainteresowani architekturą ale znudzeni plażowaniem? Nic straconego – świetną alternatywą jest rejs na wyspy Hvar i Brac, gdzie panuje wyjątkowo sielska atmosfera. Ale nie jest to tylko zwykły rejs – to przede wszystkim przednia zabawa, którą gwarantuje doskonała muzyka, serwowana osobiście przez Pana Kapitana, świetna kuchnia pokładowa (grillowaną makrelę wielu uznało za najlepszą rybę, jaką kiedykolwiek jedli), luźna atmosfera oraz przede wszystkim doborowe towarzystwo. Wejście na statek to gwarancja spotkania przyjaznych, uśmiechniętych ludzi, którzy chętnie rozmawiają i wspólnie bawią się przy znakomitej muzyce. A wisienką na torcie jest czas wolny i plażowanie na plaży Zlatni Rat, która uważana jest przez wielu za jedyną prostopadle położoną do wybrzeża plażę. Zaobserwowałem, jak niechętnie klienci opuszczają statek, nawet pojawiły się łzy smutku, że wszystko już się skończyło. Czy można o lepszą rekomendację? Na koniec nie zapomnijmy o Jeziorach Plitwickich – Parku Narodowym i wodzie, która wydaje się zaczarowana barwami zieleni i rejsie po Cetinie, gdzie bujna roślinność sprawia, że można poczuć klimat…tropikalny.

Chorwacja to kraina, gdzie życie toczy się swoim, leniwym torem. Chorwaci nie wydają się specjalnie niczym przejmować i widok właścicielki plażowego baru, obsługującej klientów w bikini i pływającej w morzu między klientami nikogo nie dziwi. Chorwaci mawiają: „Jeżeli czujesz, że chcesz popracować usiądź, napij się kawy a na pewno ci przejdzie”. Temperament południowca a może antidotum na globalizm i sposób jak szczęśliwie żyć? „Ja chcę tu zostać”, „Za szybko minął ten czas” – to częste zdania, które słyszałem tuż przed powrotem do kraju grupy Złotego Wieku. Chorwacja wciąga i jest to już rodzaj uzależnienia. Ale czy może być lepszy komentarz…?

Marcin Bareła