wtorek, 4 października 2016

Magurski Park Narodowy, epizod I, 24-25 września 2016.


To jedyny z parków górskich południowej Polski, do którego jak dotąd nie udało nam się dotrzeć, ale zmieniło się to wraz z ostatnim weekendem września. Sam park nie był głównym celem naszej podróży, ale dwa dni wystarczyło, by zanurzyć się choćby na chwilę w wiejskiej i sielskiej otchłani łemkowskiej krainy, znanej z licznych cerkwi, licznie wypasanych krów i ludzi żyjących powoli, własnym rytmem. Park Magurski jest najbardziej zalesionym obszarem chronionym w Polsce, dlatego jeśli zapragniemy odpocząć od zgiełku ulicy na pewno jest on miejscem zacisznego odpoczynku, również dla samotników - wszak park rocznie odwiedza "zaledwie" ok. 50 tys. osób. Tutaj, w przeciwieństwie do stale rozwijających się kurortów nadmorskich czy obszaru Tatr - czas zatrzymał się w miejscu. Problemem jest dostanie się do poszczególnych miejscowości (niektóre drogi przejechać można jedynie jeepem), bardzo trudno o restaurację a nawet bar, a w pokojach gościnnych zazwyczaj próżno szukać luksusów. Tutaj turystyka ma inny, wydawać by się mogło staroświecki wymiar obcowania z przyrodą sam na sam - bez pensjonatów, hoteli, bryczek, sklepów i restauracji. Na pewno nie zabraknie spotkania z krowami, które bezsprzecznie rządzą lokalnymi drogami poszczególnych wsi i to one decydują, czy i kiedy przez drogę przejedziemy.

Najlepszą opcją jest zwiedzanie parku pieszo. Przez Magurski Park przebiega 85 km tras pieszych oraz 10-kilometrowy odcinek transbeskidzkiego szlaku konnego, które całkowicie zaspokajają potrzeby turystów. Dobrą bazą wypadową są miejscowości Krempna (gdzie się zatrzymaliśmy) czy Bartne, gdzie przeplata się sieć kolorowych szlaków. Nie liczmy na przesadne atrakcje, ale na pewno warto wejść do Muzeum Magurskiego Parku w Krempnej i dowiedzieć się nieco więcej o jego przedstawicielach we florze i faunie. Ciekawa ekspozycja przedstawia wszystkie pory roku, a w zacienionej sali można się poczuć jak w kinie. Kolejnym punktem obowiązkowym są cerkwie, których na terenie parku jest co najmniej kilkanaście. Największe wrażenie zrobiła na nas cerkiew w Kotani i msza święta, na którą przypadkowo udało nam się załapać. Uroczystość poprowadził ksiądz proboszcz Wojciech Dragan i jego bardzo życiowe i piękne kazania na długo pozostawiło nas w zadumie nad kondycją moralną człowieka we współczesności. Z innych atrakcji parku warto polecić Folusz, gdzie znajduje się głaz narzutowy z epoki polodowcowej, zwany Diablim Kamieniem - popularna wśród turystów atrakcja - oraz rezerwat Kornuty. Tam nie udało nam się dotrzeć, ale byliśmy między innymi w Kotani, Świątkowej Wielkiej i Małej, Olchowcu, Polanach. Zwiedziliśmy cerkwie w większości z tych miejscowości.

Teren Magurskiego Parku Narodowego chroni bogaty świat roślinny i zwierzęcy. Występuje tutaj 35 gatunków ssaków i 137 gatunków ptaków, wśród których spotkać można między innymi orła przedniego i orlika krzykliwego (symbol parku) oraz aż dziewięć gatunków dzięciołów. Żyją tu również bobry. Co ciekawe, w lasach wchodzących w skład parku można zbierać grzyby, a tych nie brakowało - dawno nie widziałem tak potężnych kolonii kurek. My mamy nadzieję tutaj wrócić. Poniżej kilka zdjęć:


Cerkiew w Krempnej


Cerkiew w Olchowcu



Cerkiew w Świątkowej Wielkiej


Grzybobranie w lesie magurskim


Nieopodal Krempnej

poniedziałek, 3 października 2016

Ojcowski Park Narodowy - Sierpień 2016


Pojechaliśmy kolejny raz do OPN, tym razem nadrobić parę zaległości z poprzedniego wypadu. W końcu udało się wejść do Jaskini Łokietka i spróbować Pstrąga po Ojcowsku. Wyśmienita była to ryba, idealnie doprawiona z doskonałą kompozycją ziół i czosnku. Dodatkowo, zostaliśmy poczęstowani pstrągiem suszonym i był tak wyborny, że jeszcze tak dobrej wędzonej ryby nie jadłem.
Do Jaskini Łokietka weszliśmy wraz ze sporą grupą innych żądnych przygód. Było sporo schylania i wspinaczki po schodach. Po krótkiej przeprawie dociera się do czegoś, co było tzw. Salą Główną - to tam odpoczywał według legend król Łokietek i tam miał także swoje skalne posłanie. Podobno w jaskini są nadal nieodkryte korytarze, które być może kiedyś odsłonią się poprzez procesy krasowe. Zapraszamy na fotorelację:


Brama Krakowska


Charakterystyczna dłoń widziana z Chełmowej Góry


Ciekawa drewniana kładka


Sympatyczna pani wędzi słynnego Ojcowskiego Pstrąga


Wejście do Jaskini Łokietka


Zamek w Ojcowie


Źródło Miłości widziane z Chełmowej Góry


Gosia też lubi Ojców

Marcin, Marzena Bareła

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Jednodniówka: Sandomierz, 2 czerwca


W ramach cyklu wypraw jednodniowych zapraszamy do Sandomierza. Pojechaliśmy w pochmurny, deszczowy dzień 2 czerwca. To było dosyć nielogiczne jechać do zbliżającego się kłębowiska chmur, ale zaliczam się do ludzi bardzo upartych w sprawach trzymania się dat planowanych podróży.


Sandomierz jest relatywnie małym miasteczkiem, z liczbą ludności niewiele ponad 20 tys., ale ma bardzo wiele do zaoferowania turystom. Zaczęliśmy od Rynku, na którym kwitnie kawiarniane życie. To tutaj kręcone się odcinki do serialu Ojciec Mateusz. My trafiliśmy na ekipę zdjęciową, ale niestety na Artura Żmijewskiego się nie natknęliśmy.


Rynek ma bardzo ładny, renesansowy Ratusz z XIV wieku z przepiękną trójsferową attyką z formowanej cegły. W obiekcie mieści się dziś Dział Historyczny Muzeum Okręgowego, na piętrze Sala Ślubów i sale Rady Miasta, w piwnicach zaś klub Lapidarium. Sandomierz ma wielką zaletę: wszystkie atrakcje są w zasięgu stóp i nie trzeba się przesadnie nachodzić, by zobaczyć okazałe budowle i inne atrakcje. My poszliśmy kawałeczek dalej do Kościoła Św. Jakuba, położony na Wzgórzu Świętojakubskim. Świątynia z XI wieku to, uwaga: drugi najstarszy kościół ceglany w Środkowej Europie. Każda z cegieł była wyrabiana ręcznie przez Dominikanów. Jest to piękny i cenny zabytek późnoromański. W środku rzuca się w oczy surowość budowli i estetyka wykonania. Przed wejściem głównym zwraca uwagę portal ceramiczny...

Będąc w Sandomierzu trzeba zobaczyć Katedrę Narodzenia NMP. Gotycka świątynia z 1360 roku posiada charakterystyczną, szpiczastą wieżę, zabytkowe organy i piękne sklepienia krzyżowo-żebrowe.


Idąc w kierunku Kościoła Św. Michała mijamy Bramę Opatowską. Jedyna zachowana gotycka brama wjazdowa Sandomierza, jest jedną z lepiej zachowanych tego typu bram w Polsce. Po obu stronach zachowały się fragmenty średniowiecznych murów obronnych. Bardzo przyjemną atmosferę funduje pod bramą pewien pan, sprzedający obwarzanki słone i miodowe. Zajadając się znakomitym, domowym wypiekiem, można posłuchać kilka ciekawostek o Sandomierzu, o których nie piszą przewodniki. Brama może także służyć jako chwilowe schronienie przed deszczem.

Warto wspiąć się na górę, by na specjalnym tarasie widokowym spojrzeć na panoramę miasta. Niestety, tego dnia widoków specjalnych nie było, a chwilę po naszym wejściu na dach, rozlała się potężna ulewa. Ale dobrze, że był pan z obwarzankami :-)

Idąc ulicą Zamkową w kierunku Wisły (tak, przez Sandomierz nie płynie San), po prawej stronie natknąć się można na "Ucho Igielne", czyli Furtę Dominikańską. Przez ten śmieszny przesmyk komunikowali się niegdyś bracia z dwóch klasztorów dominikańskich, przedzielonych murem obronnym. Mamy tu odsłonięty przekrój tegoż muru z gankiem straży miejskiej i przedprogiem. Niby nic wielkiego, ale zwrócić uwagę nie zaszkodzi.

Będąc w Sandomierzu trzeba koniecznie przejść się leniwym krokiem wzdłuż Wisły Bulwarem im. Marszałka Piłsudskiego. Jest tutaj spory wybór ścieżek pieszych i rowerowych, ale przyjemność widoków psują nieco pstre budynki (m.in. restauracja), rozsiane gdzie popadnie. Stąd natomiast można udać się w rejs po Wiśle, ale nie korzystaliśmy.

Sandomierz jest pięknym miastem, wyjątkowo obfitującym w atrakcje. Nie wszystko da się zobaczyć w ciągu jednego dnia (m.in. podziemna trasa turystyczna). To tutaj możemy zobaczyć co najmniej kilka galerii krzemienia pasiastego, z którego słynie ziemia sandomierska i kielecka. Miasto żyje duchem artystycznym i panuje tutaj uzdrowiskowa wręcz atmosfera. Ale lepiej jechać jednak w ładny dzień, co następnym razem uczynimy.



Marcin, Marzena Bareła

niedziela, 29 maja 2016

Lanckorona i Kalwaria Zebrzydowska - 27 maja


Tym razem zapraszamy pod Kraków, do rustykalnej, zabytkowej Lanckorony i jednego z głównych celów pielgrzymek w Polsce - Kalwarii Zebrzydowskiej. W jeden dzień udało nam się nie tylko zobaczyć Lanckoronę, ale i przeszliśmy dróżkami kalwaryjskimi wokół słynnej świątyni we wspomnianej Kalwarii. Lanckorona jest wręcz muzealna, wszak 31 marca przypadło 650-lecie nadania praw miejskich przez króla Kazimierza Wielkiego. Dawna świetność miejsca zaczęła blednąć podczas konfederacji barskiej, kiedy w 1768 r. konfederaci opanowali tutejszy zamek. Trzy lata później został on oblężony. Konfederaci poddali się w czerwcu 1772 r., ale doprowadziło to do zniszczenia zamku i miasta.

O miasteczku zrobiło się głośno, gdyż Lanckorona chce odzyskać prawa miejskie, które zostały jej odebrane w 1934 r. W maju i czerwcu odbędą się w miejscowości konsultacje społeczne w tej sprawie. Włodarze gminy argumentują, że miejscowość spełnia kryteria uzyskania praw miejskich. Przy okazji nadchodzącej debaty, dotyczącej tej kwestii, zapytałem jedną z mieszkanek, co sądzi o pomyśle, ale pani stwierdziła, że nic o tym nie wie i wyrażała umiarkowany sceptycyzm. Czy faktycznie miejscu jest potrzeby status miasta? Nie mnie to oceniać, ale wydaje się, że romantyczna, mająca tradycje wioska promocji nie potrzebuje, co widać po sporej liczbie turystów weekendowych i nie tylko...



Lanckorona żyje i ma się całkiem nieźle. W malutkiej miejscowości funkcjonuje wielu rękodzielników, w tym wytwórcy ceramiki, stolarze i piekarze, wytwarzający swoje wyroby z tradycją. Na całkiem sporym rynku mamy kilka galerii, jest muzeum i kilka przytulnych kawiarni. W jednej z nich - Arka Cafe mieszczącej się w zabytkowej drewnianej chacie, jakich wiele w Lanckoronie, wypiliśmy drogą, ale pyszną kawę. Miasteczko ma zabytkową zabudowę i dosłownie co drugi budynek to wręcz rupieć, ze starym, poździeranym lakierem na framugach, pogarbionymi ze starości drzwiami i dachem (czasem strzecha, najczęściej drewniany gont), który wydaje się za chwilę zapaść. Jedna z takich chat jest na sprzedaż.



W Lanckoronie jest gdzie odpocząć - całkiem przyjemny rynek wypełnia kwadratowy i regularny skwer ze sporą porcją zieleni. Co ciekawe, Lanckorona jest miasteczkiem aniołów - można je spotkać wszędzie - w sklepach, witrynach i oknach, na placach i w ogródkach. Zimą odbywa się tutaj nawet festiwal Anioł w Miasteczku. My zajrzeliśmy do Muzeum Etnograficznego Ziemi Lanckorońskiej, by zobaczyć wyroby lokalne, przejrzeć stare kolekcje obrazów, sprawdzić, co to na przykład wialnia, szatkownica czy winkiel - kątownik:









Warto wspomnieć, że o Lanckoronie śpiewał Marek Grechuta:

Lanckorona, Lanckorona
rozłożona gdzie osłona
od spiekoty i od deszczu,
od tupotu szybkich spraw.

Szkoda tylko, że nie ma niczego, co by to upamiętniało (nie licząc zamazanego tekstu piosenki "Dni których nie znamy" na jednym z murków). Odwiedziliśmy także pobliską Kalwarię Zebrzydowską, znaną z bazyliki i Klasztoru oo. Bernardynów. Świątynię otaczają dróżki kalwaryjskie, które wraz z Sanktuarium, są jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc pątniczych w Polsce oraz zaliczane do najciekawszych założeń krajobrazowo-architektonicznych w Europie. Rocznie przybywa tu ponad milion pielgrzymów. Największą frekwencją cieszą się obchody Wielkiego Tygodnia z Chwalebnym Misterium Pańskim oraz uroczystości Pogrzebu i Triumfu Matki Bożej w sierpniu. Same dróżki są usiane okazałymi kasztanami, bukami i dębami. Na obszarze łącznym 6 km2 występują aż 42 kaplice i kościoły Dróżek Pana Jezusa oraz Matki Boskiej. To duże zagęszczenie jak na tak niewielki obszar.









To nie koniec wizyt jednodniowych - już niebawem wypad do Sandomierza. Już teraz zapraszamy


Marcin, Marzena Bareła