piątek, 25 października 2013

Portugalia 19.11 - 02.12.2012


Niedługo minie rok od naszej wizyty w Portugalii. Pamiętna podróż zostawiła w nas głęboki ślad i dziś na krótką nawet myśl o tym małym, ciągle prawie nieznanym, najdalej na zachód wysuniętym kraju Europy odzywa się tęsknota, a właściwie poczucie braku czegoś, pewnej pustki. Bo jest w pełni prawdziwe zdanie (gdzieś kiedyś przeczytane), że człowiek, który raz odwiedził Portugalię, będzie już zawsze chciał do niej wrócić...


Lecieliśmy portugalskimi liniami TAP z Warszawy, kierując się na stolicę - Lizbonę. Według stanu na 2012, tylko przez TAP można było dostać się bezpośrednio do Lizbony czy Porto. Lot był bardzo przyjemny, trwał 4 godziny, dostaliśmy (w klasie ekonomicznej) posiłek, napoje, co było pozytywnym zaskoczeniem. Swoją drogą czy na przykład PLL Lot funduje pasażerom darmowe jedzenie w klasie eko? Nie sądzę. Wylatywaliśmy w temperaturze około 6-7 stopni, a wylądowaliśmy w około 15 stopniach w Lizobonie. Różnica temperatur bierze się z oceanicznego klimatu Portugalii. Doładowane Golfsztromem wody Atlantyku łagodzą temperatury zimą. Zresztą zima w Portugalii praktycznie nie istnieje, a kraj porastają dziko rosnące mandarynki czy rośliny kaktusowate...


Pierwsze wrażenie po przylocie: Portugalia to kraina czerwonych dachówek. Patrząc z punktów widokowych na miasta i miasteczka, widać plątaninę czerwono - pomarańczowych kwadratów i prostokątów. Te charakterystyczne dachówki pokrywają nie tylko domy mieszkalne, ale także instytucje publiczne - biblioteki, szkoły, muzea. Ta niesamowita jednorodność wprawia w zdumienie, bo jest mało prawdopodobnym, że każdy preferuje dachówkę w kolorze czerwonym na dachu. Czy przemawia zatem tutaj kwestia historyczno - kulturowa, niejako przymusowa, albo może jest to po prostu tanie i wygodne? Poniższe parę zdjęć "czerwonej" Portugalii:



Niewiarygodną jednolitość budowlaną Portugalii uzupełnia pewien paradoks. Otóż w budynkach mieszkalnych, także tych służących jako apartamenty do wynajmu, nie ma...kaloryferów!!! Odwiedziliśmy sporo mieszkań i w żadnych z nim nie było instalacji grzewczej, a tylko w jednym do dyspozycji gości był grzejnik olejny. Przynajmniej nikt nie dymi, tak jak u nas w sezonie grzewczym... Dla nas było to jednak sporym szokiem, ponieważ nocą temperatura w kraju w okresie zimowym spada grubo poniżej 10 stopni. Portugalczycy wymyślili jednak, że zamiast szkodliwych spalin z kotła, lepszym i bardziej ekologicznym sposobem będzie grzanie się w grubych, bardzo ciepłych kocach, które są zapewnione w wielkiej obfitości w każdym niemal domu. Standard pokoi jest jednak naprawdę wysoki. Oto zdjęcia naszego mieszkania w Lizbonie na Beco do Monte, które wynajęliśmy na 3 pierwsze noce pobytu w Portugalii:




A co, jeżeli ciepłe, wełniane koce nie wystarczają i zimno nie daje spokojnie spać? Wymyśliłem genialnie, że...włączę wszystkie dostępne źródła ciepła, czyli: odkręciłem dwie największe płyty kuchenki indukcyjnej na pełną moc, włączyłem termoobieg w piekarniku elektrycznym, zapaliliśmy świece, włączyliśmy światła. Hitem jest odkręcenie prysznica na pełną moc i otworzenie drzwi na oścież. Po chwili gorąca mgiełka zaczyna wypełniać pozostałe pokoje w mieszkaniu. Szkoda, że odkryłem go dopiero po powrocie do Polski... Jak widać, z zimnem w mieszkaniu można sobie radzić na wiele sposobów. Swoją drogą, do dziś zastanawiamy się, jakiej wysokości rachunek za prąd za miesiąc listopad otrzymał właściciel apartamentu w Lizbonie, na Beco do Monte...


O ile mieszkania wewnątrz są zadbane i komfortowe, tak wychodząc na zewnątrz i spoglądając na ściany można się dosłownie załamać: sypiący się tynk, odpadające kafelki, wybrakowane dachówki, balkony z pięknymi balustradami, ale pozbawione płyt, okna bez ram - to normalny widok w Lizbonie. Niektóre budynki wydają się za chwilę zawalić, mimo że życie wewnątrz wre w najlepsze. Ale i tutaj ten stan rzeczy ma uzasadnienie: o ile w pospolitym, szarym mieście takie budynki byłyby niczym innym, tylko najzwyklejszą ruiną, tak paradoksalnie Lizbonie dodają tylko dodatkowego uroku. Wszystko dlatego, że Lizbona jest bardzo zabytkowym miastem, w sensie nie tkniętym przez bezduszną machinerię szeroko rozumianego postępu społeczno - gospodarczego. Tutaj z pozoru ruina jest elementem kulturowym, a rozsypujące się budynki wpisują się idealnie w krajobraz miasta. Zabytkowa część Lizbony (w szczególności legendarna Alfama) jest rzeczywiście magiczna z tymi starymi budynkami, poniżej kilka przykładów:





LIZBONA: LUDZIE, KLIMAT, OCEANARIUM...

Pisałem o zabytkowej części Lizbony, z wszechobecnymi zabytkowymi "ruinami". Krzywdzącym byłoby jednak dla miasta twierdzenie, że Lizbona "się sypie". W mieście istnieją nowoczesne dzielnice, funkcjonuje tutaj modernistyczna stocznia, a niektóre budynki zapierają dech w piersiach rozmachem konstruktorskim. Co fascynuje i zakochuje - to klimat miejsca. Będąc w Lizbonie czułem się, jakbym przyjechał po latach rozłąki do domu, pełnym stęsknionej rodziny. Czułem tak błąkając się między ciasnymi uliczkami, czy (a może tym bardziej) pijąc Ginję (kultowy likier wiśniowy) w miejscowej tawernie. Będąc tam czułem się przede wszystkim bezpiecznie, a od ludzi aż biła serdeczność i dobre intencje. Pewnego dnia, kiedy pogubiliśmy się, szukając drogi do mieszkania, w desperacji postanowiliśmy zapytać w pierwszym barze o drogę. Pewien starszy pan bez wahania zabrał nas do prywatnego samochodu i natychmiast podwiózł na miejsce. Na propozycję finansowej wdzięczności zdecydowanie odmówił. Kiedy z kolei potrzebowaliśmy zapalniczki i chcieliśmy ją kupić od grupy młodych ludzi - dostaliśmy ją za darmo. Inni pomagali na wszelkie sposoby - podpowiadając drogę, polecając dobre restauracje...Szczególnie pomocny był pewien taksówkarz, Rosjanin z polskimi korzeniami (babka była Polką) który nie tylko odwiózł nas z lotniska do centrum Lizbony, ale gdy dowiedział się, że szukamy noclegu - zadzwonił do znajomego, szukał w internecie jadąc (!) i za chwilę mieliśmy apartament na Beco do Monte. To nie wszystko - zaprowadził nas, biorąc walizki Marzeny (!!) do pobliskiej restauracji na pyszny i tani obiad! Przemiły pan na pewno zostanie w naszej pamięci na zawsze. To może a propos jedzenia:



Powyższe zdjęcia pokazują Ginję (wł. Ginjinha) - świetny likier wiśniowy, typowy dla Lizbony czy Obidos. Wisienki zanurzone w alkoholu smakują wyśmienicie, a sam likier już po jednym "machu" wprawia w świetny nastrój. Pijąc Ginję na placu w centrum Lizbony, w otoczeniu przyjaznych, uśmiechniętych ludzi, było jednym z piękniejszych przeżyć wizyty w Portugalii.



Będąc w Lizbonie trzeba koniecznie odwiedzić największe w Europie Oceanarium, o objętości 7 tys. m. 3, czyli tyle, ile się mieści w 4 basenach olimpijskich! Można tam obejrzeć 15 tys. okazów fauny morskiej, w tym 200 gatunków atlantyckich. Bilet nie jest tani (16 Euro), ale naprawdę warto. To nie jest tak, że mamy małe akwarium, jak w Gdyni, ale kilka wielkich przeszklonych zbiorników, gdzie w jednym stojąc na przeciwko widać rekiny, ogromne żółwie, gigantyczne płaszczki. W innym buszują beztrosko pingwiny, w jeszcze innym wydry morskie. Te ostatnie mają tak wyporne futro, że mogą - niczym ludzie w Morzu Martwym - leżeć plackiem i spokojnie spać, bez obawy zatonięcia.






Jednym z punktów wizyty w Oceanarium była arcyciekawa wystawa, dotykająca aspektów zanieczyszczenia wód morskich i oceanicznych. Na wystawę złożyły się eksponaty, wykonane z materiałów pozyskanych w całości z odpadów oceanicznych, znalezionych na plażach u wybrzeży Kenii. Niektóre eksponaty były wręcz drastyczne, ale dobrze obrazowały proces, jako zachodzi w wodzie i w żywych organizmach, narażonych na kontakt z nieraz toksycznymi odpadkami.












BELEM, TRAMWAJ 28 I CIASTECZKA

Będąc w Lizbonie warto udać się także do dzielnicy Belem. Znajduje się tam monumentalny Klasztor Hieronimitów. Budowla robi kolosalnie imponujące wrażenie. Piękno budynku to delikatnie jasny kamień, wraz z bogactwem ornamentów. W kompleksie znajduje się Kościół Santa Maria z bajecznie pięknymi sklepieniami. Na pewno warto także wejść na słynną wieżę w Belem, symbolizującą portugalskie odkrycia geograficzne. Z tarasu widokowego ostatniej kondygnacji można zobaczyć miasto, rzekę Tag i most Vasco da Gamy.


W Belem znajduje się także słynna cukiernia, Antiga Confeitaria de Belem, która od 1837 roku serwuje znak firmowy Portugalii - Pasteis de Belem (w innych miejscach de Nata). To ciasteczka budyniowe na cieście francuskim, gdzie ciasteczkowy "kubeczek" wypełnia maślano - budyniowy krem. Całość jest podpiekana od góry, nieraz budyń wydaje się wręcz spalony. Jest to jedno z najpyszniejszych ciasteczek jakie kiedykolwiek jadłem i trudno zadowolić się tylko jednym. W ciagu 14 dniowego pobytu w Portugalii zjedliśmy tych pyszności około 50...



W ogóle w Portugalii można się sycie najeść, a wybór słodkości jest bardzo duży. Popularne są lekkie pianki, często polane słodkimi sosami, wszelkie ciastka i ciasteczka kruche, ale także polane lukrem, bardziej swojskie ciasta. Bardzo smaczne są pączki z nadzieniem budyniowym, czy czekoladowym, albo rogaliki. Kilka luźnych przykładów:




Lizbona kojarzyć się może także, albo nawet przede wszystkim z tramwajem nr 28. Kultowa linia to obowiązkowy punkt każdej wizyty w mieście każdego szanującego się turysty. Żółty, zabytkowy tramwaj kursuje między Martim Moniz a Campo de Ourique, po drodze mijając słynne dzielnice: Alfamę, Baixę, Chiado, Barro Alto. Bilet jest stosunkowo tani (2,80 Euro), dlatego naprawdę warto. Podróż wąskimi uliczkami, między parkującymi na milimetr samochodami i pieszymi, którzy wydają się w ogóle nie zwracać uwagi na nadjeżdżający tramwaj; podróż wśród starych budynków, które nieraz tramwaj mija tak blisko, że można by wejść przez okno do środka zapiera dech w piersiach i pozwala przenieść się jakby do innej epoki. Tak, jakby się przenieść do innej epoki za pomocą cudownego wehikułu i odbyć sentymentalną podróż przez serce Lizbony. Piękne przeżycie i magiczna podróż...















To, co opisałem powyżej to tylko skrawek tego, co oferuje Lizbona. Można by wymieniać w nieskończoność: wąskie uliczki, którymi jakimś cudem jeżdżą samochody, ludzie i barwne życie ulicy, a także ciemniejsze strony - brud, psie kupy i obecna tu i tam bieda. Jednego jestem pewien: Lizbona jest fascynującym miastem i niezwykłym klimatem, miastem z duszą i charakterem. Odwiedziliśmy kilka miast i miejscowości Portugalii, jedne piękniejsze, czystsze, inne spokojniejsze i bardziej kameralne, ale to Lizbonę zapamiętałem najcieplej z całej Portugalii.

Tekst i zdjęcia: Marcin i Marzena Bareła

niedziela, 13 października 2013

Rezerwat Ostrężnik - złoty spektakl

W słoneczny i ciepły weekend, 12 - 13 października pojechaliśmy w niejako "rodzime" strony, czyli okolice Złotego Potoku. Uwagę chcieliśmy skupić na Rezerwacie Ostrężnik, leżącym niedaleko słynnych źródeł Zygmunta i Elżbiety u podnóża Złotego Potoku. To aż zadziwiające, że człowiek, szukając miejsc godnych odwiedzenia, godzinami błądzi palcem po mapie, gdy tymczasem w najbliższym sąsiedztwie ma tereny, których walorów krajobrazowych mógłby pozazdrościć mieszkaniec Tatr czy Mazur. Nadrabiamy zatem okoliczne zaległości...

U podnóża ruin Zamku Ostrężnik

Obowiązkowym punktem wycieczki po szlakach jest wspięcie się na ruiny Zamku Ostrężnik. Po zbudowanym pod koniec 14 wieku zamku dziś pozostało mgliste ale namacalne wspomnienie w postaci części murów. A przecież był to zamek wtedy ogromny, zajmował powierzchnię 8700m2. Został jednak na polecenie zburzony i dziś możemy podziwiać jedynie skalne obwarowania, resztki baszty i część murów. Żeby uzmysłowić turystom jego ogrom, powstała specjalna rekonstrukcja autorstwa nieżyjącego niestety Mariusza Szelerewicza:


Legendy mówią, że wokoło Zamku zakopane są skarby. Może być w tym wiele prawdy, gdyż to tutaj niegdyś była granica z Małopolską, stąd pobierano opłaty celne (myto). Przebiegał tutaj także tzw. bursztynowy szlak, mający początek w Gdańsku i biegnący aż do Krakowa. Karawany wiozące cenny kruszec były regularnie napadane przez grupy rozbójników.

Po zamku niewiele pozostało...

Teren rezerwatu i całego obszaru leśnego Złotego Potoku to także występowanie jaskiń, spośród których najsłynniejsze to: Jaskinia Ostrężnicka i Jaskinia Grota Niedźwiedzia. Pierwsza o długości 90, druga, odkryta przez samego Zygmunta Krasińskiego, który ponoć znalazł w niej kieł mamuta. Obie, jak to jaskinie - ciemne i zimne, ale mające swoisty urok, chociaż ciekawsza na pierwszy rzut oka wydaje się J. Ostrężnicka.

Jaskinia Ostrężnicka

Rezerwat Ostrężnik jesienią to przede wszystkim wielka przyjemność spaceru po dywanie liści, które pokrywają powierzchnię, lecąc z licznych buczyn, dębów i klonów. Wielką przyjemnością jest zwłaszcza spacer przy słonecznej, ale wietrznej pogodzie, kiedy lecące liście zasłaniają widok i tworzą opad złoto-żółto-czerwonego "liściastego" deszczu. Obecność stawów, źródeł i żródełek, w tym okresowego i owianego legendą "Źródła Zdarzeń" dodaje jeszcze większego uroku tego niewątpliwie bajecznemu miejscu.






Tekst i zdjęcia: Marcin i Marzena Bareła