niedziela, 24 listopada 2013

Portugalia - Nazare


W ostatniej części portugalskich wspomnień przenosimy się do Nazare - niewielkiego miasteczka położonego w pobliżu Fatimy, ok. 100 km na północ od Lizbony. Bajeczna jest ta malutka rybacka osada a to z powodu niezwykle urozmaiconego położenia: czyściutka piaszczysta plaża prowadzi do klifowego zbocza, z którego roztacza się majestatyczny widok na Ocean i okolice. Wędrówka krętymi schodami to obowiązkowy punkt pobytu w Nazare. Wraz ze wzrostem wysokości pokonując mozolnie stopnie schodów, przed oczami odkrywa się coraz piękniejszy widok. Przy dobrej pogodzie naprawdę jest na co popatrzeć.


Gdy już dostaniemy się na klif, położony na wys. 110 m, możemy podziwiać wyborny widok na dolne miasto (dzielnica A Praia) i plażę. Dolne miasto biegnie symetrycznie przy równie długiej (jednej z najdłuższych w Portugalii) plaży. Na górze witają nas panie, oferując popularne w Portugalii pieczone kasztany, lub inne smakołyki.


Na klifie czeka na nas także kapliczka Ermida Da Memoria. Miejsce jest upamiętnieniem cudu, który miał się tutaj zdarzyć. Otóż pewien jeździec w 12 wieku jechał tędy konno, goniąc jelenia. Jeleń z rozpędu spadł z klifu w przepaść, a za nim nieuchronnie koń z jeźdźcem. Jeźdźcowi pozostała tylko modlitwa do Najświętszej Marii Panny z Nazaretu i oto stał się cud - koń w ostatniej chwili zawrócił. Zdarzenie upamiętniają azulejos we wspomnianej kaplicy. Legendy mówią, że w niszy na schodach, prowadzących do krypty znajduje się odcisk kopyt konia, który zwierzę pozostawiło na ścianie skalnej. Niestety, nasze próby odszukania tego śladu okazały się nieudane, mimo że przebadaliśmy wzrokiem i rękoma niemal każdy centymetr wewnątrz krypty.



Tak, nazwa miasta swoją drogą pochodzi od biblijnego Nazaretu i to widać w postaci kościołów. Na placu przy klifie leży kościół Nossa Senhora da Nazare z XVII wieku. We wnętrzu kipi barokiem i bogato zdobionymi azulejos, przedstawiającymi sceny biblijne:


Skoro już jesteśmy na O Sitio, bo tak nazywa się dzielnica Nazare, położona na klifie, warto przejść się do latarni morskiej (farol), wzniesionej na małym forcie na cyplu. Prawdziwą frajdą jest wejście krętymi schodami do punktu, gdzie jesteśmy zawieszeni nad oceanem. Poniżej nas już tylko fale z ogromną siłą rozbijają się o półki skalne, tworząc niezwykły spektakl. Często siła uderzeń jest na tyle duża, że można poczuć na skórze oceaniczną mgiełkę, rozpyloną niczym z ogromnego spryskiwacza. Tam naprawdę można poczuć siłę oceanu i zakochać się w nim:







Warto dodać, że O Sitio leży na klifie, który dosłownie "wisi" w powietrzu i poszczególne kawałki wystających bloków skalnych wydają się za chwilę zawalić. Jeżeli nie zostanie powstrzymana erozja zapewne kiedyś się to stanie.


OCEAN I OWOCE MORZA

Tyle uwagi poświęciliśmy kulturze portugalskiej, a do tej pory po macoszemu traktowaliśmy Ocean Atlantycki, z którym kraj graniczy. Tutaj kończy się Europa. Oddajemy zatem teraz cześć nieposkromionej sile wody. Będąc w Nazare można się zachwycić Atlantykiem. Polski Bałtyk, z jego nawet największymi falami to i tak spokojny zbiorniczek, w porównaniu do wód oceanicznych Portugalii. Tam ocean po prostu tętni życiem a fale mogą sięgać kilkunastu metrów. To prawdziwa przyjemność przybyć, usiąść i po prostu wpatrywać i wsłuchiwać się w ocean. Potęga i majestat spiętrzonej wody, połączone z euforycznym szumem rozbijających się o brzeg fal to jedno z moich najprzyjemniejszych doznań pobytu w Portugalii. Trudno temu uczuciu się oprzeć, dlatego człowiek po krótkim czasie wpada w trans i w pewnym momencie dochodzą do niego mocno otrzeźwiające słowa "no, chodźmy już"...









Dla niektórych może się wydawać nudne siedzenie nad brzegiem i gapienie się na wodę, ale alternatywną atrakcją jest poszukiwanie muszelek, bursztynów i innych skarbów, wyrzuconych na brzeg. Udało się nam zgromadzić pokaźną kolekcję muszli małż i innych mięczaków, były korki po butelkach, a nawet morska bojka. Brzeg oceanu fundował zaskakujące znaleziska. Widzieliśmy między innymi martwe meduzy, ale największe wrażenie zrobił na nas wyrzucony delfin. Biedak nie miał na swoim ciele żadnych ran, ale nie wyglądał na starego. Do dziś zastanawia nas, co też niedobrego go spotkało?



Skoro o oceanie i jego mieszkańcach, wróćmy na chwilę do portugalskiej kuchni. A że jest to kuchnia, oparta na diecie morskiej, to Nazare jest idealnym miejscem, żeby rozkoszować się owocami morza. Najbardziej popularną potrawą całego kraju jest bachalau - czyli dorsz. Przyrządza się go na kilkaset sposobów, więc wymienienie nawet tych najważniejszych nie ma sensu. Myśmy jedli najczęściej smażonego, ale był także gotowany. Zawsze towarzyszy mu obfitość sałatek. Inną ważną potrawą jest arroz de marisco - czyli rodzaj gulaszu, przyrządzanego z gotowanego ryżu, z dodatkiem owoców morza - głównie krewetek i małż. Ważna jest także cataplana - czyli rodzaj zupy ziemniaczanej z owocami morza. Wszystko naprawdę przepyszne i lekkostrawne. Mimo, że najadaliśmy się aż do przesytu, absolutnie nigdy nie czuliśmy się "ciężko". Nie zapomnę, gdy pewnego razu wpadliśmy na sardynki z grilla. Ryby naprawdę przepyszne, ale liczba ości spowodowała, że więcej było zabawy z ich wybieraniem, niż faktycznego rozkoszowania się smakiem. Innym razem w naszej cataplanie znalazł się kawałek...kraba. W smaku dosyć specyficzny...




Nazare słynie także z tradycji: kobiety ubrane w kilkuwarstwowe, halkowe suknie (wyglądają, jakby były nałożone na jakieś koło), zaczepiają turystów, pytając o zainteresowanie pokojami. Są to bardzo miłe i zabawne staruszki, które z dziada pradziada kultywują noszenie właśnie takowych kiecek, do tego mają specyficzne, grube podkolanówki. Całość robi niezwykłe wrażenie. Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy wysiadając z autobusu z Sintry do Nazare, "podbiła" do nas z miejsca taka właśnie staruszka i zaproponowała pokój. I - co najciekawsze - zamieszkaliśmy tam, na ulicy oddalonej około 200 metrów od oceanu. Mogliśmy go dosłownie słyszeć w sypialni. Okazuje się, że czasem warto jednak zaufać nietypowym, trochę natarczywym, ale jednak sympatycznym staruszkom.




Zmierzamy do końca naszych wspomnień z pobytu w Portugalii. Tak się składa, że dokładnie wczoraj (02.12) minął rok od naszego powrotu z tego kraju do Polski. To była piękna, magiczna podróż. Spotkaliśmy serdecznych, ciepłych ludzi, poznaliśmy nowe smaki i miejsca. Można by jeszcze pisać w nieskończoność, bo Portugalia jest bardzo ciekawa, wręcz nieodkryta i bardzo różnorodna. Wszystkich spragnionych dalszych informacji o tym pięknym kraju, odsyłamy na maila: dwain@poczta.fm, obiecujemy na listy odpowiadać. Portugalio: Obrigado!



Tekst i zdjęcia: Marcin i Marzena Bareła

sobota, 2 listopada 2013

Portugalia - Sintra


W poprzednim poście całą uwagę poświęciliśmy tętniącej życiem Lizbonie. Kolejne miasto - Sintra to znacznie spokojniejsza miejscowość. Otoczone wzgórzami małe miasteczko jest historycznym miejscem, gdyż w przeszłości to tutaj królowie budowali rezydencje i spędzali czas. Do dziś miasteczko, jak na swoją niewielką powierzchnię, zadziwia ilością pałaców i luksusowych posiadłości. Najbardziej zachwycająca się niewątpliwie posiadłość Quinta da Regaleira. Wybudowana stosunkowo niedawno, bo na przełomie 19 i 20 wieku, zaskakuje mieszaniną stylów: troszkę gotyku renesansu i tzw. stylu manuelińskiego. Atrakcyjność tego miejsca to obecność przepięknego ogrodu, pokrytego egzotyczną roślinnością, bajecznej Kaplicy św. Trójcy, ale także podziemnych przejść, tworzących zaskakujący labirynt. Słowem - każdy znajdzie coś dla siebie. Jakby tego było mało - do dyspozycji gości jest ekskluzywna kawiarnia z tarasem. Nie mógł chyba lepiej zaprojektować pałacu Quinta, położonego wśród takich atrakcji włoski architekt Luigi Manini. Naprawdę wielka atrakcja Portugalii.





Godna paru słów jest studnia inicjacji - Poco iniciatico. Jest to głęboka na 27 metrów szczelina, w której mamy kręte schody jak w latarni morskiej. Niezwykle klimatyczna, przywołuje na myśl śmierć i odrodzenie. Trzeba uważać, gdyż nie jest zabezpieczona żadnymi barierkami. Dojście to jest studni prowadzi przez wspomniane wcześniej, podziemne korytarze, co podkreśla dreszczyk emocji. Dobre miejsce do kręcenia filmu grozy.



Cała posiadłość jest turystyczną perełką i nie można się nudzić. Jeżeli znudzą się nam przejścia podziemne i odkrywanie Quinty, możemy wejść na jedną z wielu wieżyczek widokowych, albo zrobić sobie zdjęcie z jednym z kilkuset rzeźb, które najczęściej są rzeźbami zwierząt:



Przepiękna Capela da Santissima Trindade (Kaplica św. Trójcy), z okiem Boga na krzyżu templariuszy, przedstawia Wielkiego Architekta wszechświata. Na zewnątrz, przy drzwiach wejściowych, statua św. Antoniego, patrona Lizbony, a w środku przepiękny witraż, opowiadający historię Nazare, miasteczka, któremu poświęcimy w całości uwagę w kolejnej części portugalskich wspomnień.




A RAPOSA

Pod tą nazwą (z portugalskiego - Lis), kryje się kosmiczna restauracja, ale zupełnie niezwykła. Łączy ona typową restaurację, winiarnię i - co rzadkie w Portugalii - dom herbaty a napój ten jest mało popularny w Portugalii. Niepozorna na zewnątrz, zaskakuje w środku. Po wejściu do środka widzimy ogromny rustykalny stół na środku pałacowego wnętrza. Sam sufit, w secesyjnym stylu z malarstwem rokokowym, zdobiony ogromnymi lampami robi wrażenie. Okna tak gigantyczne, że można by suszyć pranie. W tle gra muzyka klasyczna, a całość zdobi zabytkowy kominek, a wokoło pełno starych win. Miejsce dosłownie przenosi w inny świat. Byliśmy sami, tym bardziej czuliśmy się wręcz dziwnie w pozytywnym sensie. Ja do dziś czuję, jakbym był w muzeum, a nie w kawiarni-restauracji-herbaciarni-winiarni.






Właściciel zadbał o każdy detal. Wszystko ma tutaj sens i wszystko do siebie pasuje. Wyobraźcie sobie, że zamawiając kawę, otrzymaliśmy do mieszania...laski cynamonowe. Jeszcze większe zaskoczenie przyszło z rachunkiem. Ten przybył w metalowej puszcze, jakby szufladce, a na wierzchu paliła się świeczuszka. Obłęd. Nie muszę dodawać chyba, że kawa i zamówione ciasto czekoladowe były pyszne. Na koniec ucięliśmy sobie pogawędkę z pomysłowym i przesympatycznym właścicielem, który pochwalił się nam, że zna Lecha i Danutę Wałęsów a pani Wałęsa dosłownie tydzień przed nami gościła Sintrę, promując świeżo wydaną autobiografię. Po wymianie uprzejmości, otrzymaliśmy menu na pamiątkę, a my w zamian za całość daliśmy napiwek i polską złotówkę na pamiątkę. Na koniec zrobiłem sobie wspólne zdjęcie z właścicielem. Było to niezwykłe przeżycie, chciałbym kiedyś tam wrócić.




MOUROS I JEDZIEMY NA ATLANTYK!

W Sintrze, oferującej wiele atrakcji, postanowiliśmy wspiąć się na najwyższe wzgórze w okolicy, na którym znajduje się Zamek Maurów. Z dawnej świetności zamku pozostał dziś jedynie pas blankowanych murów obronnych, wytyczonych przez cztery kwadratowe wieże i ruiny rzymskiej kaplicy. By dostać się na miejsce trzeba pokonać niemało kilometrów stromych wzniesień, ale warto ze względu na fantastyczny widok na Sintrę, okolicę, a nawet można dostrzec wybrzeże Atlantyku, do którego będziemy zmierzać w następnym rozdziale wspomnień...







TRAMWAJ NA PLAŻĘ JABŁEK

W Sintrze kursuje regularnie zabytkowy tramwaj (rocznik 1946), który pokonując kilkanaście kilometrów, dociera aż nad ocean, na Praia Das Macas (tł. Plaża Jabłek). Podróż tym zabytkiem, który dosłownie trzeszczy ze starości to niesamowita frajda. Dodatkowym plusem jest możliwość obserwacji kokpitu motorniczych i dowolne przemieszczanie się w pojeździe. Podróż trwa 45 minut i kosztuje jedynie 2 Euro. Jadąc nieraz ostrymi pochyłościami, albo pokonując wzniesienia, na torach nie pierwszej jakości i w tramwaju, który już niejedno "przejechał" może wydawać się niebezpieczne. Mało tego, tramwajowi jakimś cudem udaje się utrzymać na torach przy skrętach rzędu 85 stopni, ale może o to chodzi, skoro to zabytkowa linia. Podróż jest fascynująca i nie można się oderwać od widoków za oknem i klimatu miejsca i chwili. Co ciekawe, nie wszyscy zdają się pamiętać, że na starych pojedynczych torach jednak coś jeździ. Pewna pani zaparkowała samochód wprost na torach (!) tak, że nie można było jechać dalej. Motorniczy musieli wysiąść z pojazdu i poszukać kierowcy. W tym czasie my mogliśmy już na dobre rozkoszować się "wolnością" i wykorzystaliśmy chwilę, dotykając wszelkie urządzenia i robiąc sobie pamiątkowe zdjęcia. Nawet udało mi się zatrąbić specjalnym drążkiem nożnym :-)






Tekst i zdjęcia: Marcin i Marzena Bareła. Już niedługo ocean i Nazare!