piątek, 9 stycznia 2015

Bieszczadzki Park Narodowy, 04-08.01.2015



O BIESZCZADACH W SKRÓCIE

W Bieszczady zawsze chcieliśmy jechać. Do wyobraźni dociera fakt, że jest to najdzikszy region Polski, miejsce kompletnej ciszy i pustki, gdzie średnia gęstość zaludnienia wynosi 21 osób na km2. Dlatego po obowiązkach świątecznych i noworocznych, jest to doskonałe miejsce do aktywnego, ale i spokojnego wejścia w nowy rok.


Bieszczady to najdalej na południowy wschód wysunięty punkt Polski. Znajdujący się w regionie Bieszczadzki Park Narodowy był celem naszej noworocznej wyprawy. Ogromny park - trzeci co do wielkości w kraju, został utworzony w 1973 roku, wtedy o pow. 59 km2, później był wielokrotnie powiększany, aż do obecnych 292 km2. Jest to królestwo wielu zwierząt, między innymi niedźwiedzia brunatnego, wilka, rysia (jest w logo parku), węża eskulapa, dzika, a nawet żubra. Niestety, ze zwierząt widzieliśmy jedynie sikorki bogatki. Ciekawostką jest występowanie konia huculskiego w Wołosatem - odmiany prymitywnego konia górskiego, udomowionego. Ponoć bardzo inteligentna, silna rasa konia.


STRAŻ CZAI SIĘ W NAMIOTACH NA GRANICY

Zatrzymaliśmy się w malutkich Ustrzykach Górnych - wsi znanej od niedawna z posterunku straży granicznej. Jest to teren przygraniczny z Ukrainą i straż w ramach uszczelniania granic bardzo rygorystycznie podchodzi do prób nielegalnego jej przekroczenia. Wszelkie wycieczki na Ukrainę bez paszportu kończą się - w najlepszym przypadku - mandatem. Tuż za Ustrzykami znajduje się najbardziej na południowy zachód wysunięta wieś w Polsce - Wołosate. Tam ruch stróżów granicy jest bezustanny. Słyszeliśmy historie, że strażnicy potrafią zaszywać się z namiotami w górach i wyłapywać śmiałków, którzy próbują przejść przełęczami na Ukrainę. Nieświadomy turysta może słono zapłacić, albo wylądować na posterunku. Generalnie niezbyt udany urlop w perspektywie, więc do Ukrainy nawet się nie zbliżaliśmy.

Zatrzymaliśmy się u pewnej Pani, notabene zatrudnionej w administracji BPN i sporo dowiedzieliśmy się o wsi i samym parku. Wszystkie budynki w Ustrzykach Górnych administruje...dyrekcja BPN, dlatego mieszkańcy nie mogą liczyć na realizację pomysłów remontowych. Na wszelkie prace trzeba mieć pozwolenie odpowiednich władz, a - gdyby ktoś wpadł na tak nieludzki pomysł - mieszkańców można w każdej chwili mieszkań pozbawić, gdyż właścicielami domów nie są.


HALNY POD TARNICĄ

Na najwyższy szczyt Bieszczad - Tarnicę (1346 mnpm) prowadzą dwa szlaki: niebieski od Wołosatego i Czerwony od Ustrzyk Górnych. Próbowaliśmy wejść czerwonym, który jest dłuższy. Nie udało się jednak, ponieważ powyżej granicy poszycia lasu szlak nie był udeptany, a dzień wcześniej spadło około pół metra śniegu. W tej sytuacji, brodzenie po kolana w śniegu, kiedy do szczytu pozostaje jeszcze półtoragodziny marszu, nie miało sensu. Wynagrodzeniem tego dnia był posiłek - placek po Bieszczadzki z mięsem z dzika w Zajeździe Pod Caryńską i dźwięki Starego Dobrego Małżeństwa w wykonaniu dwóch artystów - amatorów na żywo do posiłku. Na Tarnicę spróbowaliśmy wejść następnego dnia niebieskim od Wołosatego. Pogoda nie była idealna, ale szlak był wyraźnie przetarty. Mimo coraz silniejszego wiatru od przełęczy przed Tarnicą, udało się szczyt zdobyć. Nigdy jednak przedtem nie czuliśmy tak silnego wiatru, który dosłownie przewracał na śnieg, a na samym szczycie trzeba było się trzymać krzyża, żeby nie zostać "zmiecionym" z wierzchołka. Mimo, że pogoda nie była najgorsza, silny wiatr przetaczał mnóstwo kryształków lodu, tworząc lodową zamieć. Zarobić w twarz takim kryształkiem, który przemieszcza się z prędkością 100km/godzinę nie było najprzyjemniejsze. Marzły policzki, nie można było oddychać, lód tworzył się na rzęsach. Można było się przez chwilę poczuć, jak zwyczajowo się czują alpiniści, albo Marek Kamiński...





WIELKA I MAŁA RAWKA

Najbardziej słonecznym dniem była środa, 7 stycznia. Poszliśmy zdobywać kolejne wierzchołki, korzystając z doskonałej widoczności. Z drogi na Cisną na przełęczy Wyżniańskiej odbiliśmy zielonym szlakiem w kierunku Małej Rawki. Po drodze warto zatrzymać się w Schronisku Pod Małą Rawką, bardzo małym i klimatycznym, przypominającym bardziej chatę góralską. W środku rasowe koty i mnóstwo ciekawych eksponatów, dotyczących Bieszczad. Tak dobrej kawy nie piliśmy w żadnym polskim schronisku, byliśmy dodatkowo zupełnie sami, czując się niemal jak w domu. Po odpoczynku ruszyliśmy w kierunku Małej Rawki szlakiem z początku niezwykle stromym. Im wyżej się znajdowaliśmy, tym piękniejsza zima ukazywała się przed oczami. Warstwy puchu na gałęziach drzew były coraz gęstsze. Najbardziej bajkowy pejzaż towarzyszył na odcinku między Małą a Wielką Rawką. Niebieskie niebo i białe, ośnieżone drzewa tworzyły scenerię idealną. Samą Wielką Rawkę zdobywa się stosunkowo łatwo. Był pewien szkopuł: temperatura tego dnia spadła do -26 stopni, dlatego dłuższe delektowanie się widokiem nie wchodziło w grę. Szybko zaczęliśmy schodzić szlakiem Niebieskim w kierunku Ustrzyk Górnych. To była męczarnia, gdyż zaspy sięgały nieraz nawet ponad pół metra. Dopiero na niższym, mocno zalesionym odcinku można było mówić o marszu, a nie "raczkowaniu". Jeden śmiałek jednak wszedł niebieskim i do dziś zastanawiamy się, jak on to fizycznie wytrzymał.





CERKIEW I PARADA TRZECH KRÓLI

We wtorek, 6 stycznia byliśmy na Mszy Św. w Cerkwi św. Michała Archanioła w Smolniku, z 1791 roku. W wyniku różnych przemian w kraju, służyła jako magazyn siana, aż do lat 70, kiedy przeprowadzono remont. W 1974 stała się filią parafii w Lutowiskach i dziś służy mieszkańcom okolicznych wsi. W 2013 wpisana na listę UNESCO. Msze Św. odprawiane są tylko w dni świąteczne, jednak warto się wybrać i zobaczyć klimatyczne wnętrze, ze światłem palonych świec. Innym zaskoczeniem była wizyta kolędników w domu naszych gospodarzy. Dziś miejsc, gdzie kolędnicy odwiedzają domostwa jest coraz mniej, więc tym bardziej było to fajne przeżycie.



POŻEGNANIE

Postanowiliśmy wracać w czwartek, 8 stycznia. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze koło Cerkwi w Chmielu i w Ustrzykach Dolnych, jednak to miasteczko nie przyciąga specjalnym urokiem. W Bieszczady na pewno wrócimy, pozostało jeszcze do "zaliczenia" wiele atrakcji, chociażby Bieszczadzka Kolej Wąskotorowa, przejazd bryczką, czy wejście na Połoninę Caryńską. Dobrze by było również spróbować lokalnego sera.





Tekst i zdjęcia: Marcin i Marzena Bareła

1 komentarz:

  1. Cudowne!!! Wspaniały opis aż zazdroszczę!! Ale macie odwagę. Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń